poniedziałek, 13 lipca 2015

Ten zawsze zostawiany z tyłu

Życie licealisty jest usłane różami. Takimi bez płatków, z kolcami.
- Jean, wstawaj!
Poczułem zimno i zorientowałem się, że właśnie brutalnie zabrano mi moją ciepłą kołdrę. Spojrzałem z nienawiścią na sprawcę, którym okazała się być moja matka, aktualnie odsłaniająca rolety nad moim łóżkiem. Na tę dawkę światła automatycznie zajęczałem i zacisnąłem powieki. Chciałem wykląć rodzicielkę, ale sądząc po oddalających się krokach już wyszła. Westchnąłem ciężko i podniosłem się do siadu. Zgarnąłem telefon z szafki nocnej i spojrzałem na godzinę. Siódma czterdzieści pięć. Okej, zaczynamy żyć, przed nami kolejny nudny i długi dzień.

-x-

- Dzięki, że poczekałeś, Jean.
Z bloku, przed którym stałem z piętnaście minut w końcu wyszedł optymistycznie nastawiony (jak zawsze, czego nie potrafiłem zrozumieć) chłopak. Connie Springer, klasyczny przykład idioty. Niski, a skacze wyżej niż powinien. Głupi, a zachowuje się, jakby był najmądrzejszy. Niestały w związkach, zarywa do każdej dziewczyny. Nie przejmuje się niczym, uwielbia chodzić na imprezy. I, niestety, daje się łatwo wciągnąć w głupie gierki. Jego ogolona głowa jest wynikiem przegranego zakładu sprzed kilku dni. Zanim to zrobił myślałem, że durniejszym być nie może... Pomyliłem się, cóż. Mimo wszystko nie zamieniłbym tego kretyna na nikogo innego.
- Luz. Na szczęście ci się spieszyło - stwierdziłem ironicznie, z wdzięcznością przyjmując od niego słodką bułkę. Nie jadłem śniadania. - Chyba o czymś zapomniałeś.
- He? Wyglądam źle? Czegoś nie uprasowałem? - obejrzał się dokładnie. - Nie, w sumie to mi obojętne. Ach! Może zębów nie umyłem? - sprawdził swój oddech i zmarszczył brwi. - No co jest...?
- A książki to zmieściłeś w kieszeni? - uniosłem brew.
- Ach, kurwa - palnął się otwartą dłonią w czoło i wrócił do mieszkania.
Westchnąłem ciężko i zacząłem konsumować bułkę. Wyciągnąłem telefon z kieszeni kurtki i sprawdziłem godzinę. Mój wzrok zaraz przesunął się na widniejącą w rogu ekranu datę. Dwunasty listopada. Przeszło sześć miesięcy od rozpoczęcia roku szkolnego.
Ach, tamten dzień źle mi się kojarzy.
Tupanie. Rozmowy. Szelest kartek. Dźwięk odsuwanych krzeseł. Hałas. 
A ja nie mogłem znieść hałasu, przynajmniej nie dzisiaj. Dzisiaj jest zły dzień. Cholera, gdybym wiedział, że ktoś (najprawdopodobniej Connie) przestawił mój zegarek o godzinę do przodu, to wszystko byłoby w porządku. A tak wstałem godzinę wcześniej niż potrzeba (te sześćdziesiąt minut mogło mi dać wiele. Więcej nie dam się wyciągnąć na noc przed rozpoczęciem roku), założyłem niewyprasowaną koszulę, nie zawiązałem krawatu, nie zjadłem śniadania, nie wziąłem żadnego długopisu ani notesu, a kiedy byłem już w drodze do szkoły wdepnąłem w psie odchody, przez co byłem zmuszony przeznaczyć pewną ilość czasu na powrót do domu i zmianę butów. Ostatecznie i tak dotarłem prawie spóźniony, ponieważ drogę, której przeważnie używałem zamknięto z powodu napraw. Westchnąłem ciężko, z nienawiścią spoglądając na grubego dzieciaka, który właśnie zajął krzesło przede mną, zasłaniając mi tym samym całkowicie przód. Czy ja dzisiaj cały dzień będę miał takiego pecha? 
- Przepraszam? Zajęte?
Usłyszałem niepewny, męski głos, więc zwróciłem głowę w jego stronę. Zmierzyłem wzrokiem czarnowłosego chłopaka, ubranego w nienagannie wyprasowaną koszulę, idealnie zawiązany krawat, pasującą czarną marynarkę. Obowiązkowo, jak to ludzie jemu podobni - posiadał jakiś zeszyt, który przyciskał do piersi. Jego cechą charakterystyczną była niewielka ilość piegów na policzkach. Wskazywał dłonią na krzesło obok mnie. Skinąłem głową. Właściwie to planowałem zająć miejsce Conniemu, ale chyba mu się nie spieszyło. Brunet usiadł koło mnie i położył zeszyt na kolanach. 
- Jestem Marco - uśmiechnął się, wyciągając do mnie dłoń. - Marco Bott.
- Jean Kirchstein - kiwnąłem głową, ściskając jego dłoń. Zmarszczyłem brwi, przyglądając się jego twarzy. Speszył się i zabrał rękę. - Mieszkasz w okolicy szkoły? Nigdy cię nie widziałem.
- Ach, nie. Przeprowadziłem się do Tokio, by się tu uczyć. Różnica jest spora, zdążyłem się już kilka razy zgubić - zaśmiał się cicho.
Och, więc się przeprowadził. Właściwie, to patrząc na niego mogłem powiedzieć, że czuje się tu trochę nieswojo. Jest raczej średnio otwartym typem. I - spojrzałem na przedmiot na jego kolanach - pilnym. Zapewne też inteligentnym. Zupełnie przeciwieństwo Conniego.
- Jeaaaan! - o wilku mowa. 
Poczułem, jak ktoś uderza mnie w tył głowy. Odwróciłem się i napotkałem rozbawione spojrzenie przyjaciela, zadbanego w takim samym stopniu, co ja. Różnica między nami była taka, że on w ogóle nie przykładał uwagi do wyglądu, zaś ja nie miałem na to czasu. 
- Jean, koniu, miałeś czekać pod szkołą - powiedział z wyrzutem, kładąc dłonie na oparciu krzesła Marco. - Hej. Pozwolę sobie się oprzeć. Jestem Connie.
- Jakbym to zrobił, nie zająłbym sobie miejsca i musiałbym stać, tak jak ty teraz będziesz - odwróciłem się z powrotem, podziwiając "piękne" widoki przede mną. Westchnąłem i znowu spojrzałem na kumpla. - Coś strasznie energiczny jesteś. Wydawało mi się, że z imprezy wróciłeś później niż ja. Upity. 
- Hehe. Dotrzymałem towarzystwa tamtej lasce, co do ciebie podbijała. Była śliczna. Jak mogłeś przegapić taką szansę? - pokręcił głową na znak, że uważa mnie za kompletnego debila, ponieważ nie skorzystałem z okazji.
- Wybacz, że nie interesują mnie dziewczyny, które zajmują się tylko seksem - zmierzyłem go pełnym politowania spojrzeniem.
Popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Chyba dalej wątpił, że zmieniłem nastawienie co do tych spraw. Cóż, zacząłem bardziej uważać, kiedy trzy miesiące temu prywatka u jakiegoś gościa wymknęła się spod kontroli i przyjechała policja. Zgarnęła połowę imprezowiczów, w tym mnie. Matka cała zaniepokojona zjawiła się na komisariacie i gdy zobaczyła mnie w stanie wskazującym na duże upojenie alkoholowe - czy inaczej mówiąc, nawalonego - mało nie skończyła zawałem. Dostałem szlaban na jakiekolwiek wyjścia przez dwa miesiące. 
- Dobra, mniejsza z tym. Sprawdzałeś już osoby, z którymi będziemy w klasie? Mamy kilka ładnych dziewczyn! Taka Christa Reiss na przykład - wyszczerzył się. - Choć inne nie wyglądają, jakby chciały mi się rzucić w ramiona... - dodał już ciszej. - Och. Na przykład ona - kiwnął głową w bok. - Mikasa Ackerman. Totalnie nietowarzyska. Trzyma się tylko z tamtymi chłopakami - mruknął. - Eren Jaeger, typ odważnego kretyna oraz Armin Arlert, tchórz próbujący za wszelką cenę uniknąć przemocy. Tragedia~. Chyba nasza klasa nie będzie tak fajna, jak sobie wyobrażałem... Hej, Jean, słuchasz mnie w ogóle?
Patrzyłem jak oczarowany w stronę Mikasy. Była... wow. Naprawdę śliczna. Nigdy nie widziałem tak ładnej dziewczyny. I nigdy nie było mi dane z taką chodzić. Jej piękne, czarne włosy i oczy tego samego koloru błyszczały. Cera bez skazy, małe, wąskie usta podkreślone błyszczykiem. Czarna, plisowana spódnica oraz dobrze wyprasowana koszula leżały na niej idealnie, a krótki bordowy szalik dodawał jej uroku. Cholera. Muszę do niej zarwać...
- Jean, mówię do ciebie - moje przemyślenia zostały przerwane przez lekko zniecierpliwionego Springera. - Jeżeli myślisz o zarwaniu do Ackerman, to lepiej poddaj się już teraz. Mówię, że nie dopuszcza do siebie nikogo prócz Jaegera i Arlerta. Poza tym, chyba jest zakochana w tym pierwszym - mój zapał zgasł. 
Przyjrzałem się temu całemu Jeagerowi. Tsk, nic w nim nadzwyczajnego...
- Proszę o uwagę! - do mikrofonu przemówił dyrektor. - Zebraliśmy się dzisiaj...

-x-

- Zajmijcie swoje miejsca, ścierwa. Omówimy ogólne sprawy.
Usiadłem w drugiej ławce od końca w rzędzie od okna. Cóż, mi tam pasowało. Rozejrzałem się trochę po klasie. Ławkę za mną zajmowała niska blondynka o niechętnym wyrazie twarzy, Annie Leonhardt. W tej obok mnie siedziała Sasha Braus, wiecznie głodna, lekkomyślna szatynka. Przede mną wychowawca ulokował Marco. Z tego co zdążyłem zauważyć, niezadowolony Connie był zmuszony usadowić się gdzieś z przodu. A Mikasa... Mikasa była dokładnie na ukos, więc mogłem wpatrywać się w nią ile chciałem. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Jesteśmy razem w klasie - Bott odezwał się do mnie, przez co byłem zmuszony skierować na niego swój wzrok. Uśmiechał się wesoło. - To dobrze, wydaje mi się, że będzie mi łatwiej się zaprzyjaźnić z tobą, niż z innymi.
- Ach... Tak - odmruknąłem tylko, przyglądając się mu uważniej.
Prawdę mówiąc, nie zamierzałem być z nim jakoś bliżej... Wydawał mi się być jednym z takich typów, za którymi nie przepadałem. Ułożeni, boją się popełnić błąd, nie potrafią się rozerwać, nigdy nie mieli dziewczyny. Średni materiał na przyjaciela, szczególnie dla kogoś takiego jak ja...
Westchnąłem cicho, kładąc głowę na ławce. Spać, chcę spać. Tylko spać. Cholera, ten wychowawca mógłby przestać gadać...
- Cisza ma być! A co to, Kirchstein? Śpicie już na pierwszej lekcji?
Podniosłem lekko głowę, zauważając, że wszyscy ukradkiem na mnie spoglądają. Zaraz napotkałem też groźny wzrok wychowawcy. Strasznie rygorystyczny, brak kompletnego szacunku do uczniów i postrach wśród nich, Keith Shardis. Musiał zostać akurat naszym opiekunem? Akurat naszym, z siedmiu klas w pierwszej liceum?
- Kirchstein, dostajecie uwagę. Tak na początek. 
Chyba się nie polubimy. Ech, dlaczego zawsze ja?

-x-

- Ahahaha, jesteś świetny, Jean. Podpaść Shardisowi już w pierwszym dniu szkoły, brawa.
Od jakichś dziesięciu minut wysłuchiwałem żartów i docinków Conniego na temat mojego zachowania. To zaczynało się robić bardziej niż denerwujące. Czy to moja wina, że ten nauczyciel był jakiś popierdolony? Czuję, że zapowiadają się niemile spędzone trzy lata...
Gdy tak stałem i myślałem, jakby tu utrudnić życie "kochanemu" wychowawcy, przede mną pojawiło się bóstwo, na które czekałem. Oczy mi zabłyszczały, a na usta wpełzł uśmiech, którego nijak nie potrafiłem ukryć. Czarne, lśniące włosy, cera bez skazy, małe, śliczne usta. Piękność, bezsprzecznie.
- Daj mi spokój, Mikasa! Nie jesteś moją matką!
A obok niej dwóch idiotów, w tym tylko jeden, na którego patrzyła. Eren Jaeger, zdecydowanie nie traktujący jej z należytym szacunkiem. Gdyby o mnie martwiła się taka piękna dziewczyna, byłbym wniebowzięty... Na jej twarzy pojawił się smutny wyraz, a ja poczułem, jak coś ściska mi serce. Pff, jeszcze zastąpię miejsce tego niewartego nic głupka!
W chwili, gdy przechodziła obok mnie, postanowiłem zareagować.
- Hej, poczekaj...
Popatrzyła na mnie. Albo raczej: obdarzyła mnie pełnym chłodu spojrzeniem. Nie spodziewałem się tego, zważywszy na to, że jeszcze niedawno jej oczy wyrażały więcej uczuć. Zawahałem się. Naprawdę było tak, jak mówił Connie? Ona serio była zakochana w Jaegerze? Zmarszczyłem nieznacznie brwi i ukradkiem zerknąłem na nieprzejmującego się dziewczyną chłopaka, który właśnie opuszczał budynek szkoły, rozmawiając w tym czasie z Arminem. Jaki to ma sens? Na pierwszy rzut oka widać, że nie jest nią zainteresowany. Co ona w nim widzi?
- Ty... - chciałem nawiązać do swoich myśli, ale uznałem, że to mogłoby ją zrazić. I tak nie wydawała się być zainteresowana bliższym kontaktem. ... Na razie. - Masz piękne włosy - och, Jean. Jaki z ciebie podrywacz. Poważnie, wszystkie laski twoje. Cholera, mogłem się bardziej wysilić. - Umm...
- Dziękuję - odparła i, nie zaszczycając mnie już spojrzeniem, szybkim krokiem dogoniła tamtą dwójkę.
Zostawiła mnie osłupiałego. Co to było? To przez moje niewystarczające zdolności oczarowywania? 
- Ahahaha! - milczący na czas minionej sytuacji Connie zaczął się nieopanowanie śmiać. Z irytacją zdzieliłem go po głowie. - Nie mogę uwierzyć, że serio próbowałeś zarywać do Mikasy! Jean, koniu, nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać!
- Och, zamknij się - syknąłem. - Nie pomagasz. Może powiesz to jeszcze głośniej?
Springer zeskoczył z parapetu i otrzepał spodnie. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej batona i przełamał go na pół, a następnie odpakował i podał mi połowę.
- No dalej, nie bądź taki przygnębiony. Jest kilka innych fajnych dziewczyn w szkole. Zrobimy podbój! A tymczasem masz, chrup. I w ogóle chodź na miasto, zjemy coś. Poświęcę się, stawiam - wyszczerzył się i ruszył przodem, cały wesoły.
Zmierzyłem go niechętnym wzrokiem. Skąd on miał tyle energii?
- Już, możemy iść - Connie pojawił się przede mną, szczerząc się. - Ej, Panie Piękny. Idziemy, bo się spóźnimy.
- Zgadnij, przez kogo - mruknąłem posępnie i ruszyłem za nim w kierunku szkoły.
Sytuacja z Mikasą wygląda dalej tak samo, jak na początku, co mnie naprawdę nie cieszy. Denerwuje mnie to, że ciągle uparcie trwa w uczuciu do Erena. Znaczy, gdyby on je odwzajemniał - okej, w porządku, ale on traktuje ją jak siostrę i nie sądzę, by to miało się zmienić. Jeżeli chodzi o Marco - nie jestem z nim specjalnie blisko. Ot, zwyczajny kumpel z klasy, z którym się czasami pogada. Zresztą, zaprzyjaźnił się z Arminem. A ten z Annie. Dziewczyna zazwyczaj przebywa albo z nim, albo sama, nie jest zbyt towarzyska. Cóż, ale to mnie tam nie obchodzi. Natomiast zaciekawiło mnie to, że od trzech miesięcy Connie interesuje się jedną dziewczyną i nie patrzy na inne. Chodzi o Sashę. Dla mnie jest strasznie mało dziewczęca - lubi dużo jeść, niesmacznie żartować, ma dziwne zamiłowania i momentami zachowuje się obrzydliwie, ale możliwe, że właśnie to pociągnęło Springera w jej kierunku. Pasują do siebie, jeżeli wziąć to pod uwagę. Na razie są jedynie przyjaciółmi, ale znając Conniego na tym się raczej nie skończy.
Otworzyłem swoją szafkę i zmieniłem buty. Po rzuceniu krótkiego "cześć" do Sashy (która właśnie podeszła do tego niskiego obok mnie) odszedłem w kierunku klasy. Sam. Ech, dokładnie. Odkąd Connie zainteresował się Braus, nie spędza ze mną tak dużo czasu co kiedyś. I właściwie to nikt ze mną nie spędza dużo czasu. Coraz bardziej czuję się odsunięty, jednak nic nie mogę na to poradzić. No trudno... Wszedłem do sali i ruszyłem do ławki. Marco był zajęty rozmawianiem z siedzącym przed nim Arminem, ale i tak wesoło się ze mną przywitał. Kiwnąłem jedynie głową i rozwaliłem się na siedzeniu, wyglądając przez okno. Zaraz przyszła reszta klasy, a chwilę po niej nauczycielka, biolożka. Naprawdę okropna baba, można ją porównać do wychowawcy.
Swoją drogą, moje oceny też nie są idealne. Prawie każdy nauczyciel ma co do mnie jakieś wątpliwości. Zastanawiam się, czy może Shardis im czegoś nie nagadał. Ogólnie, to każdy opiekun stara się, by podopieczny wypadł jak najlepiej, nie? No właśnie w jego wypadku jest dokładnie odwrotnie. Moją tradycją zostało codwutygodniowe siedzenie w szkole dłużej o dwie godziny, bo on sobie tego życzy. Nawet jeżeli nic nie zrobiłem.
- Widzę, że Kirchstein już od początku nie zamierza zainteresować się lekcją? Masz dwa dni na napisanie wypracowania na temat życia glonów.
Nienawidzę jej.

-x-

- Hej!
Poczułem, że ktoś klepnął mnie mocno w plecy. Trochę się zdenerwowałem, bo zdecydowanie nie miałem humoru na takie zagrywki. Właśnie mijała przerwa przed ostatnią lekcją, a ja oprócz pracy z biologii zdążyłem dostać jeszcze dwie uwagi i kolejną pracę, tym razem z maty. O ile uwagami specjalnie się nie przejąłem, to jednak perspektywa wspólnego wieczoru z matematyką radością mnie nie napawała. Spojrzałem niechętnie na ucieszonego Conniego. Ten też zarobił dzisiaj coś dodatkowego. Pewnie nawet nie zamierza tego zrobić.
- Czego? - mruknąłem pochmurnie, opierając głowę na dłoni.
- Bo wiesz, zastanawiałem się... Nie masz dzisiaj żadnych planów, nie?
- Nie.
- To dobrze, ja też nie mam. Znaczy mam, ale nie z tobą - trochę się zaplątał. Uniosłem brew. O co chodzi? - Także nie czekaj dzisiaj na mnie, idę z Sashą na miasto.
Nie wierzę. Naprawdę tak po prostu...? Nie, nie mam nic przeciwko, żeby wychodził gdzieś z Braus. Ale preferuję mniej bezczelne informowanie mnie o tym. Spojrzałem w jego kierunku, akurat do niej podszedł. Zaraz oboje się do siebie uśmiechnęli i zaczęli o czymś rozmawiać. Cóż, przynajmniej on ma te szczęście, że większość idzie po jego myśli.

-x-

- Jean - zauważyłem sylwetkę Botta obok siebie.
Automatycznie zacząłem szukać Arlerta, bo zazwyczaj chodzą razem. Powędrował za mną wzrokiem zdziwiony.
- Coś nie tak? - zapytał niepewnie.
- Hm? A nie, nie - speszyłem się. - O co chodzi?
Ciekawe, co tym razem usłyszę... Zmieniłem obuwie i chwyciłem plecak, zarzucając go sobie na ramię. Spojrzałem na niego wyczekująco. Uśmiechał się lekko, jedną rękę trzymając w kieszeni spodni, a drugą na pasku od torby.
- Pomyślałem, że mógłbym ci pomóc z pracą z biologii.
Popatrzyłem się na niego odrobinę zaskoczony. Och, chce mi pomóc? No tak, w porównaniu do moich stopni to te Marco są bardzo dobre. Właściwie, to ogólnie jest jednym z najlepszych uczniów z pierwszej. Hmm, hmm, to nie byłoby takie złe. Pomoc mi się przyda, szczególnie pomoc kogoś takiego jak on. W końcu coś miłego dzisiaj. Bott, gdybyś wiedział, jak mi humor poprawiłeś!
- Serio? Jeżeli nie robi ci to problemu - posłałem mu uśmiech. - Dzisiaj?
Skinął głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz