Portgas wygiął się w łuk i zwalił z siebie ciężar, wygrzebując się spod kołdry. Młodszy zajęczał boleśnie, podnosząc się z podłogi.
- A czym ten piątek różni się od wcześniejszych piątków?
Może czymś się różnił. Zaskakujące, że Luffy wstał sam, bez czyjejś pomocy.
- Co?
- Czym zasłużyłem sobie na taką pobudkę? - syknął, wstając z łóżka.
Monkey wzruszył ramionami. Ace westchnął ciężko, narzucił na - odziane jedynie w czarne bokserki - ciało jakąś koszulkę i wyszedł z pokoju, co już wcześniej zrobił jego energiczny brat.
Starszemu nie było tak wesoło. Dalej nie wiedział, co zrobić z wyzwaniem. A czas płynął. Im dłużej czekał z zaczęciem, tym większe wydawało mu się być prawdopodobieństwo, że nie da rady. A to było naprawdę denerwujące przeczucie.
Jakby mechanicznie wykonał poranne czynności i już niedługo wraz ze Słomianym szedł do szkoły. Raz po raz kopał jakiś kamień, znudzony widokami, które miał okazję podziwiać już trzeci rok.
- Ach~! Dellinger!
Patrzył przez chwilę, jak jego brat i chłopak, którego widział na recepcji w szpitalu gadają ze sobą. W sumie prędzej powiedziałby, że się sprzeczali. Monkey znajdywał sobie dziwnych znajomych. Portgas postanowił machnąć na nich ręką i sam kontynuował drogę.
Przekroczył próg szkoły z nieco lepszym nastawieniem, niż kilkanaście minut temu. Powoli otworzył swoją szafkę i zmienił buty.
- Co ty wyprawiasz?
Trochę się spiął, słysząc ten groźnie brzmiący głos. Rozejrzał się jednak i zdał sobie sprawę, że to nie było do niego. Uśmiechnął się z rozbawieniem, widząc Smokera, ganiącego jakiegoś pierwszaka. No tak, piątek rano, dyżur przy wejściu.
- Problemy z młodszymi? - bardziej stwierdził, niż zapytał, podchodząc do białowłosego mężczyzny.
Został obdarzony wrogiem, acz spokojnym spojrzeniem. Heh, Smoker z życzliwości nie słynął. Ace czasami zastanawiał się, czy nie pomyliły mu się powołania. Ukradkiem przyjrzał się mu dokładniej. Wbrew pozorom, nie miał ku temu często szansy.
Smoker był... Dojrzały. Wcale nie stary, bo koło trzydziestki, jego włosy z pewnością nie były siwe, być może farbowane. Albo naturalnie białe...? Miał dobrze zbudowane ciało. Ace też był w miarę umięśniony, ale Smoker... Brunet nazwałby go naprawdę męskim. Szczególnie w tej czarnej, opinającej koszulce. W sumie, nie dziwił się tym wszystkim laskom ze szkoły, które za nim szalały. Jego seksowność i specyficzny charakter tworzyły ładną mieszankę. Dodatkowo, Portgasa jarały te szorstkie dłonie. Jeżdżące po gładkim ciele, niemal od razu wywoływałyby dreszcze podniecenia.
Okej, Ace lubił facetów. Ale dziewczynami też nie gardził!
- Starsi nie są inni, Portgas. Wszyscy sprawiacie problemy, a potem próbujecie od nich uciec. Jesteś doskonałym przykładem, panie "Płonąca Pięść". Po zeszłorocznym, na szczęście udaremnionym spaleniu męskiego kibla, powinni cię byli jednak wylać.
- Jestem zadowolony, że tego nie zrobiono - czarnowłosy uśmiechnął się jakby bezczelnie, poprawiając plecak na ramieniu. - Musiałbym się z panem rozstać, to byłoby nie do zniesienia~!
- Zamknij się, Portgas. Zejdź mi z oczu.
Ace cicho zaśmiał się w odpowiedzi.
-*-
- Aceee~! Ratuuj~!
Portgas obejrzał się, słysząc Luffy'ego. Ten zaraz znalazł się obok niego. Był widocznie z czegoś niezadowolony.
- Co jest?
- Dobrze, że cię znalazłem~ - odetchnął. - Rano rozmawiałem z Dellingerem i nim się obejrzałem, ciebie już nie było... Stwierdziłem, że pójdę z nim jeszcze kawałek... Ale wyszło tak, że odprowadziłem go aż pod jego szkołę... I potem nie miałem pojęcia, jak wrócić, więc spóźniłem się dwie godziny... Smoker kazał mi zostać po szkole! Ale ja nie mogę, bo w końcu idę do szpitala i...
- Stop.
Tak, Ace miałby niby coś z tym zrobić. Tylko ciekawe, co. To takie typowe u Monkeya, zwalać coś na innych.
- Słomiany, za minutę widzę cię w karnej klasie.
Luffy spiął się, czując obecność Smokera za sobą. Ace natomiast poczuł się rozbawiony. Młodszy się już raczej nie wywinie...
- Nie mogę!
... Chyba, że czmychnie przez okno.
Brunet początkowo nie dowierzał. A potem zaczął się śmiać. I właśnie tym zwrócił na siebie uwagę białowłosego.
- Portgas - brunet zamknął oczy, zastanawiając się, dlaczego nie dał dyla jak młodszy. - Tobie też przyda się trochę dyscypliny.
I tak właśnie piegowaty został zmuszony do zostania po lekcjach. Wkopany przez własnego brata.
-*-
- Spóźniłeś się - stwierdził blondyn, kiedy Luffy przekroczył próg szpitala. - Pół godziny.
Czarnowłosy spojrzał na spokojnie jedzącego drożdżówkę Dellingera, który ponadto czytał sobie jakąś gazetę. Siedzący na sofie po drugiej stronie wejścia Bellamy zajmował się swoim telefonem, od czasu do czasu unosząc wzrok, żeby rozejrzeć się po głównym holu i wyjrzeć przez okno na zewnątrz.
Zapracowani, pomyślał brunet.
- Przyszedłbym później, gdybym nie zwiał z karnych godzin - odparł, na wpół się ciesząc, na wpół będąc niezadowolonym.
- Spóźniony? - bardziej stwierdził, niż zapytał. - Mówiłem, żebyś nie szedł ze mną.
Monkey westchnął, widząc, że Dellinger nawet nie zamierza na niego spojrzeć. Stwierdził, że zamiast tracić tu jeszcze bardziej czas, pójdzie do Caesara albo dzieciaków.
-*-
- Przestań.
Siedzący w pierwszej ławce od okna Ace spojrzał na niepatrzącego na niego Smokera. Grzebał w jakichś papierach, które średnio chłopaka interesowały. Wolał puszczać papierowe samoloty z drugiego piętra i właśnie za to zwrócono mu uwagę.
- To niech pan ze mną porozmawia - uśmiechnął się uroczo.
I od razu poczuł się jak głupia nastolatka. Chociaż nie. W jego wykonaniu uśmiechnąć się słodko znaczy uwodzicielsko.
Szkoda, że Smoker na to nie poleciał.
- Seenseei, jakież to papiery są ciekawsze od rozmowy ze mną? - zmarszczył brwi.
- Każde.
Brunet westchnął cicho. Rozłożył się na ławce, wyglądając przez okno. Myśl, Ace~
- Zaskakujące, że dałeś się wrobić - białowłosy uniósł brew, teraz grzebiąc w swoim telefonie.
- Cały Luffy - młodszy odparł na to rozbawiony.
Na twarzy mężczyzny przez krótką chwilę pojawiło się coś na kształt zrozumienia. Zaraz zniknęło.
- Może to i dobrze. Ty też zawsze umykasz karze.
- Cieszy pana, że w końcu "odsiedzę" swoje? - zaśmiał się.
- Owszem.
To brzmi nawet podniecająco~
-*-
Luffy siedział na sofie obok Bellamy'ego, rozmawiając z nim i z Dellingerem. Właściwie, to bardziej się z nimi przekomarzając. Nie miał nic innego do roboty. Caesar go wygonił, ponieważ brunet się potknął i zbił mu połowę probówek, natomiast dzieci już spały, także Monkey nie musiał się z nimi bawić. Do domu też nie chciał wracać - dalej nie miał pewności, czy Ace był na niego zły. A sądził, że tak.
Było trochę po dwudziestej, kiedy drzwi wejściowe szpitala otworzyły się i weszło przez nie dwóch mężczyzn. Jeden miał długie rozczochrane blond włosy z grzywką, nachodzącą na oczy. Był ubrany w granatowe jeansy i zabawną, niebieską koszulę w białe kropki. Drugi, wyższy, miał ogniste włosy i sadystyczne spojrzenie. Pomimo jeszcze ciepłych dni nosił kożuch. Na samą myśl o tym, jak musiało być mu w nim gorąco, Słomianemu robiło się słabo. Kożuch był rozpięty, więc było widać, że osobnik nie miał na sobie koszulki i był dobrze umięśniony. Także to, że przy pasku spodni posiadał... Sztylet. I pistolet. Luffy nieznacznie drgnął.
- Jest Trafalgar? Zresztą, wiem, że jest. Zawołaj go.
Czerwonowłosy popatrzył się w kierunku Dellingera, oczekując wykonania rozkazu. Ten jednak, udając w miarę spokojnego, dalej siedział za blatem, teraz nawet nie patrząc na przybyłych.
- Drugi raz nie będę powtarzał - ostrzegł mężczyzna, sięgając do rękojeści pistoletu.
- Uspokój się, Eustass.
Wszyscy spojrzeli na Lawa, obojętnie mierzącego wzrokiem wyższego z "gości". Monkey zmarszczył brwi, zastanawiając się, co tacy ludzie mogą chcieć od Torao.
- Musimy pogadać, Trafalgar.
- Na zewnątrz.
Słomiany patrzył, jak cała trójka wychodzi. Stanęli w mało oświetlonym przejściu obok szpitala. Po chwili Law usiadł na jakimś schodku, słuchając Eustassa.
- O co chodzi? - Luffy wstał, niewiele rozumiejąc.
- Nie wiesz? - Dellinger złożył gazetę i wrzucił ją pod blat. Westchnął cicho. - No tak, nie wiesz. Właściwie, to ja też nie wiem dokładnie. Tylko tyle, ile zdradził mi Młody Panicz. Myślisz, że skąd Law-nii ma te tatuaże?
- Powiedział, że mu się podobały - odparł brunet bez zastanowienia.
- Och, nie wątpię. Wtedy na pewno. Ale teraz wolałby, żeby zniknęły. Przypominają mu o przeszłości.
- A kim był w przeszłości? - zapytał Monkey, zaciekawiony.
- Należał do gangu. Nie wiem dokładnie, czym banda, w której był, się zajmowała, pewnie tak jak wszystkie - handel bronią i prochami. Lawowi jednak przestało się to podobać i zrezygnował. Młody Panicz wziął go pod swoje skrzydła. Od tamtej pory nie miał jakichś szczególnych problemów, czasami tylko do niego przychodzą. Jak dziś.
- Chcesz mi powiedzieć, że tamci to byli współpracownicy Torao?
- Ta. Szef, Eustass "Kapitan" Kid i zastępca, Killer. Niebezpieczni - dodał, jakby wiedział, że do Słomianego to nie dotarło.
- I właśnie teraz Torao z nimi rozmawia?
- Właśnie ci to mówię - syknął blondyn.
Ale Luffy'ego już nie było w środku. Szedł odrobinę niespokojnym krokiem. Był w połowie drogi do mężczyzn, kiedy usłyszał:
- Potrzeba nam cię, Trafalgar.
- Torao nic dla was nie zrobi! - warknął, stając za Kidem.
Pomimo, że Law zobaczył Monkeya już wcześniej, dopiero teraz zwrócił na niego uwagę.
Eustass odwrócił się powoli do tyłu, lustrując chłopaka wzrokiem. Po chwili uśmiechnął się drwiąco.
- Twoja nowa dupa, Trafalgar?
Luffy'emu drgnęła powieka. Zacisnął pięści.
- Daj mu spokój, Eustass. To głupi dzieciak - Słomiany spojrzał na Lawa, tak samo jak on na niego. - Idź stąd.
- O ile pójdziesz ze mną - odparł spokojnie chłopak, czekając na jakiś ruch Torao.
- Jakbyś nie zauważył, gówniarz - głos Kida stał się mniej przyjemny. - Rozmawiamy. Bez ciebie - dodał dobitniej.
- Spieprzaj - Luffy machnął na niego dłonią, dalej patrząc na Trafalgara. Obdarzył spojrzeniem Eustassa dopiero wtedy, gdy ten chwycił mocno rękę, którą brunet na niego machnął. - Puszczaj.
- Wypierdalaj, albo złamię ci rękę - wysyczał czerwonowłosy, ściskając ją mocniej.
Law wstał, Killer również stał się poważniejszy. Zdenerwowany już lekko Luffy sprzedał Kidowi mocnego kopniaka w kolano. Sam się skrzywił, myśląc o bólu kości, którego nienawidził. Eustass puścił jego rękę, cofając się dwa kroki.
Killer był niezadowolony. Nim Luffy się obejrzał, dostał pięścią w twarz. Na szczęście nie dostał w oko. Średnio zabawnie widziało mu się chodzenie z limem...
Na drodze blondyna stanął Bellamy.
- Dosyć. Miejsce, w którym stoicie, to jeszcze teren szpitala. Spróbuj go znowu uderzyć, a cię unieszkodliwię - powiedział spokojnie do Killera.
Law uśmiechnął się pod nosem.
-*-
- Trudno - chłopak wzruszył ramionami. - Nie mogłem zareagować inaczej.
- Z jakiego powodu? - mężczyzna uniósł brew, sięgając do jakiejś szafki.
Monkey był w jego gabinecie pierwszy raz. Panował tu minimalizm, ale było w miarę przytulnie. Tak, pewnie przez walające się wszędzie papiery.
- No bo... Nie wiedziałem, czego dokładnie chcieli, ale bałem się, że im ulegniesz.
Law spojrzał na chłopaka poważnie, ale zaraz odwrócił wzrok, próbując coś znaleźć.
- To byłaby moja sprawa.
- Nie do końca, odkąd pracujemy razem - chłopak odparł prosto.
- Ty tu nie pracujesz.
Słomiany przewrócił oczami. Trafalgar zawsze czepiał się szczegółów. Czy to ważne, że młodszy nie był tu zatrudniony? Praktykował tu, a to było niemal to samo, co praca.
- Ale wiesz - Torao wyciągnął z szafki apteczkę i kucnął przed chłopakiem. Przemył mu krew z rozciętego łuku brwiowego i nakleił na niego plaster. - W sumie jestem ci wdzięczny. Nie wiedziałem, jak się ich pozbyć.
Luffy uśmiechnął się wesoło.
-*-
Luffy zasnął. Zasnął w gabinecie Lawa. Trafalgar miał wybór: budzić go lub nie budzić i po krótkim zastanowieniu się wybrał to drugie. Co prawda i tak będzie musiał, ale chwilowo ważniejsze było zapewnienie mu eskorty do domu - było po dwudziestej drugiej, a chłopak był niepełnoletni. I właśnie dlatego powoli, żeby nie obudzić młodszego, wyciągnął mu telefon z kieszeni spodni. Mógłby wprawdzie znaleźć dokumenty Monkeya i odszukać w nich podany przez niego uprzednio adres, ale bez przesady. Nie będzie go przecież odwoził.
Otworzył książkę adresową i grupę "rodzina". Pokazały mu się dwa kontakty: "Dziadek" i "Ace". Zmarszczył brwi. Druga nazwa wydawała mu się być dziwnie znajoma. Wybrał numer. Po krótkim oczekiwaniu, w słuchawce usłyszał trochę jakby podpity głos.
- Luffy~!
Brunet skądś kojarzył ten głos.
- Luffy jest dalej w szpitalu. Mógłby pan przyjść i go odebrać? - zapytał, spoglądając na chłopaka. Kiedy spał, wyglądał na spokojnego, zupełnie innego, niż na co dzień.
Przez dłuższą chwilę rozmówca nie odzywał się, będąc chyba czymś zdziwiony. Potem Trafalgar usłyszał zakłopotane chrząknięcie.
- Może być problem... - zaczął niepewnie. - Nie ma mnie w domu o szanse na powrót wcześniej, niż jutro o jedenastej są... Nikłe.
Law westchnął w myślach. Wszystko i tak kierowało się w jedną stronę, która się mu nie podobała.
- Jest pan współpracownikiem Luffy'ego?
- Powiedzmy.
- Cóż, wróciłby sam, gdyby nie było już ciszy nocnej. Luffy zawsze wpakuje się w kłopoty... Nikogo nie ma w domu. Wyświadczy mi pan przysługę?
Czego można było się spodziewać, jak nie tego, że dostanie adres Słomianego?
Po tej rozmowie obaj byli pewni: słyszeli już ten głos i znali sposób mówienia drugiego. Tylko dla obu przypuszczenie, kim rozmówca mógł być wydawało się nierealne, więc puścili to w niepamięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz