poniedziałek, 13 lipca 2015

Nigdy nie wybieraj wyzwania, grając z kolegami

- No jak ja nienawidzę tej kobiety - syknął Zoro, patrząc na nauczycielkę od chemii. Wszyscy oprócz Sanjiego uśmiechnęli się pod nosem. - Nie dość, że na lekcji potyka się o własne nogi, przesadza z ilością składników w roztworach, niezliczenie wiele razy WYLEWA coś na NASZE rzeczy, to jeszcze ma czelność przyczepić się, kiedy popełnię błąd! Czy do nauki w dojo przyda mi się chemia? - westchnął ciężko, opierając się o parapet.
Sprawiał wrażenie zmęczonego i zapewne tak właśnie było, skoro dopiero co wyszedł z sali chemicznej.
- Pani Tashigi jest urocza - stwierdził Sanji, rozmarzając się.
Zoro posłał mu naprawdę zniechęcone spojrzenie.
- Spokojnie, bo dojdziesz - przewrócił oczami.
Blondyn czasami miał dosyć Roronoy. I te "czasami" ostatnio było dwadzieścia cztery na siedem. Mimo wszystko uśmiechnął się półgębkiem, kiedy chłopak - uprzednio sprawdzając, czy nikt nie patrzy - położył mu dłoń na biodrze i zjechał nią w delikatnie w dół.
Chociaż pozostała czwórka i tak widziała.
- To co, w sobotę? - zapytała Nami, zmieniając temat.
- W sobotę co? - Luffy zmarszczył brwi.
- Ach, bo ty nie wiesz - przytaknęła rudowłosa. - Wybacz, ale dużo czasu spędzasz w tym szpitalu i zapomnieliśmy. W sobotę idziemy na miasto. Idziesz z nami? - wydawała się być trochę zakłopotana.
I Luffy też się tak czuł.
- Jasne, że idę - uśmiechnął się szeroko, mimo wewnętrznego poczucia winy.

-*-

Luffy nauczył się, że trzeba pukać. Przynajmniej do gabinetu Vergo. Był to człowiek spokojny, ale tylko pozornie. Słomiany miał go za nieogarniętego dziwaka, ale po doświadczeniu jego siły stwierdził, że mu tego nie powie.
- Słucham? - siedzący na obrotowym fotelu tyłem do wejścia mężczyzna spojrzał na niego. Dzięki temu Słomiany mógł zauważyć, że tamten znowu ma coś przylepione do twarzy.
Vergo był... Trochę pomylony.
- Vergo-san, ma pan coś na policzku.
- Dziękuję, szukałem tej łyżeczki - wymacał przyklejoną rzecz i zmarszczył brwi, ponieważ nie pasowała mu ani kształtem, ani twardością do sztućca.
- To hamburger - podpowiedział chłopak.
- Cóż... Jego tez szukałem - przytaknął i zdjął jedzenie z twarzy.
Ugryzł kawałek, a resztę schował do szuflady.
Monkey zmarszczył brwi. To go trochę zniesmaczało, ale jednocześnie uważał to za marnotrawstwo.
- Ma pan klienta. Dellinger mówił mi, że był umówiony.
- Pani Miyako, wiem. Pamiętam.
- Uhm, pan Arisa.
- Ach, faktycznie. Pani Miyako była wczoraj - kiwnął głową. - Mądry jesteś, chłopcze. Pamiętasz moich klientów lepiej, niż ja - dodał z uznaniem.
Luffy nie miał zamiaru się z tym kłócić, choć stwierdzenie psychologa było nie całkiem zgodne z prawdą. Zaprosił klienta do gabinetu i wyszedł.
Zamachał wesoło do idącej do Czwórki Monet. Kiedy uśmiechnęła się do niego i machnęła mu dokumentami, skierował się na schody. Zszedł na niższe piętro i ruszył do sali dla dzieci. Zaśmiał się cicho, kiedy zobaczył przez szklane drzwi zakłopotanego Lawa z szalejącymi wokół niego dzieciakami. Wszedł do pomieszczenia.

-*-

Ace miał mieszane uczucia, odkąd wrócił z tej szkolnej dyskoteki. Przypuszczał, że na razie odpuści sobie szkolne imprezy. Po pierwsze, na takich zero zabawy. A po drugie, znowu wpakowałby się w takie gówno, jak zrobił to teraz. Nie wiedział, jak się w ogóle do tego wyzwania zabrać. Jak chorym trzeba w ogóle być, żeby coś takiego wymyślić?
Ace tego nie wiedział.
Ale wiedział, że niewykonanie czegoś byłoby nie w jego stylu. Dlatego wypełni zadanie.
"Pocałuj Smokera. Ale nie znienacka. Ma ci na to pozwolić".
Portgas przewidywał, że Smoker sam z siebie na pewno się nie zgodzi. Zresztą, tu nie było czego przewidywać. Patrząc realistycznie, czarnowłosy nie miał szans. Ale sprawa bez szans nie była dla bruneta bez szans całkowicie.
- Pomyślmy - mruknął sam do siebie.
Smoker był w szkole codziennie. Trzy razy w tygodniu dyżurował rano przy wejściu, potem gdzieś na korytarzach. Ma też sporo wolnych przerw, które przesiaduje w pokoju nauczycielskim. Nie ucy żadnego przedmiotu, ale często trafiają mu się zastępstwa. Ma we wtorki na ósmej dodatkową lekcyjną, którą dzieciaki (Ace miał ich za samobójców) na nią chodzące nazywają "Prawem i Sprawiedliwością". Jakkolwiek idiotycznie to brzmi. Jest także wychowawcą którejś z pierwszych. I Ace już wiedział, której. Będzie musiał zgnębić brata...
- Przecież to bez sensu! - sapnął, zrzucając jakieś ubranie z łóżka.
Zignorował wczesną godzinę i czekające na niego obowiązki, postanawiając iść spać.

-*-

- Rozumiem, to naprawdę smutne. Wypad.
Dopiero co przyszedł, a już musiał wyganiać jakieś laski. Przy okazji został obdarzony pogardliwym spojrzeniem. Rozumiał, że Bellamy cieszył się powodzeniem wśród dziewcząt. Ale mógł się nim cieszyć poza szpitalem. Zresztą, Hyena nie był szczególnie przystojny. Ale Dellinger uważał tak raczej dlatego, że przecież sam był facetem. No, jeszcze chłopakiem. Ale płci męskiej. I do innych facetów go nie ciągnęło.
No... Może do Młodego Panicza. Tak delikatnie.
- Nie możesz wybrać sobie jednej, a reszty odesłać? - syknął do właśnie wracającego z obchodu blondyna. - Co chwilę ich się tu namnaża. Jak mrówki do słodkiego... Tylko określenie do ciebie nie pasuje - mruknął, wchodząc za ladę, jednocześnie zmieniając Violet.
Bellamy wzruszył ramionami i oparł się o blat biurka recepcji, spoglądając na papiery na nim leżące. Dopiero teraz Dellinger zauważył, że nie miał na sobie typowego stroju ochroniarza. Widać uznał to za upierdliwe, bo za takowy strój posłużyły mu czarne glany i spodnie tego samego koloru. No i ta czarna koszulka, ładnie opinająca się na jego mięśniach...
Dellinger nie był gejem. Po prostu potrafił zauważyć piękno mężczyzny, niezależnie od kategorii wyglądu. Na przykład, nigdy nie poleciałby na Słomianego. Był nieatrakcyjny pod każdym względem i blondyn nie wiedział, czemu Law-nii patrzył na niego - z nikłym, ale jednak - zainteresowaniem.
- Nie moja wina, że tu przychodzą - odparł Hyena, czytając jakąś ulotkę. Chłopak kątem oka dostrzegł, że była to reklama prezerwatyw, zachęcająca do zabezpieczania się. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł się dziwnie. Przejechał sobie z zażenowaniem po twarzy i wyciągnął ze swojej torby książkę od angielskiego, by zająć czymś ręce.
- Nie, moja - sarknął, zaznaczając ołówkiem odpowiedź na pytanie z pracy domowej. Czy dobrze? Średnio go to interesowało.
Bellamy wziął ze stojącego na blacie kubeczka ołówek z gumką. Starł odpowiedź młodego, zaraz zaznaczając inną. Powrócił do czytania ulotek.
- Nie twoja - pokręcił głową. - Ale i nie moja. Mogłeś wziąć mnie za flirciarza, ale niecałkiem tak jest. Same przychodzą, nie wystawię ich za drzwi - stwierdził. Tak, coś w tym z pewnością było... - Mam sympatię do kogoś całkiem innego.
Oo, a to ciekawe... Albo nie. Dellinger nie miał ochoty wtrącać się w życie uczuciowe Hyeny, bo z pewnością go nie dotyczyło. Kiwnął tylko głową.
- Nie za młody jesteś, by tu pracować?
Blondyn miał drobne deja vu. Nie tak dawno inny idiota zapytał go o to samo.
- Młody Panicz to aprobuje - wytłumaczył, jakby Młody Panicz był kimś ważnym. Bo w końcu był.
- "Młody Panicz"? Doflamingo, znaczy się? - dopytał Bellamy.
- Nie mów tak bezpośrednio! Zero szacunku! - warknął.
Hyena uśmiechnął się lekko, widocznie coś sobie uświadamiając.

-*-

- Właściwie, to dlaczego Doflamingo jest nazywany "Młodym Paniczem"? Nie jest młody - stwierdził Luffy, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. I dla niego była.
Caesar spojrzał na niego na chwilę, po czym z powrotem zajął się roztworami. Brunet brał go czasami za idiotę, ale właściwie to podziwiał go podczas pracy. Było widać, że się do niej przykłada.
- Nie wszyscy. Młody Panicz, Doflamingo, Doffy, Joker - odparł, sprawdzając kolor roztworu pod światło. - Mamy tu do niego duży szacunek. To on nas wziął pod swoje skrzydła, dając nam pracę. Przykładowo, Vergo siedział kiedyś w więzieniu za złodziejstwo. Natomiast Dellinger został jako dziecko porzucony przez rodziców. Ponoć Joker opiekował się nim od dziewiątego roku życia - uśmiechnął się pod nosem. - Niektórzy mogą wziąć go za popieprzonego starucha, ale ma nas za swoją rodzinę, dba o nas. Szkoda tylko, że ostatnio zainteresował się kimś fałszywym - westchnął cicho, wyłączając palnik.
- Jakaś zła kobieta? - zainteresował się brunet. Siedział wygodnie na stoliku obok pracującego Caesara i chwilowo nie zamierzał się nigdzie ruszać.
- Gorzej. Mężczyzna. Kanciarz. Bogaty. Biznesmen - prychnął. - Rozumiesz, że to najgorsze połączenie? Crocodile - warknął.
- Ale Crocodile co? - zapytał brunet, jakże inteligentnie.
- Nie wiem. Joker chce z nim chyba robić interesy. Wie, co robi, ale nie chcę tu Crocodile'a.
Luffy przytaknął. Właściwie, to to wszystko wydawało mu się być nawet trochę zabawne. Caesar darzył Donquixote szacunkiem, ale jednak nie był zadowolony z jego decyzji.
Clown otworzył szafkę i wyciągnął z niej jakąś papierową torebkę. Monkey chętnie zareagował na prośbę o zaniesienie tego Lawowi.

-*-

- Torao, jak sobie radzisz? - Słomiany zapytał wesoło, wchodząc na salę.
Trafalgar kiwnął mu głową, na co młodszy westchnął, niezadowolony z jego rozmowności. Postawił mu na biurku torbę, rozglądając się po pomieszczeniu. Dzieciaki grzecznie spały, więc mężczyźnie zostało tylko uzupełnianie jakichś papierów. Monkey nie sądził, by to cieszyło Lawa. Luffy siadł na krześle naprzeciwko chirurga, obserwując, jak pisze długopisem po kartce.
A ten długopis był taki fajny, uroczy! Czarny z kilkoma białymi, uśmiechniętymi gwiazdkami...
Luffy'emu się nudziło. Zaczął machać lekko nogami, ostatnio weszło mu to w nawyk.
- Czemu zdecydowałeś się na tatuaże? - zapytał, przyglądając się dokładniej jego dłoniom.
Trafalgar wzruszył ramionami, nie spoglądając w stronę towarzysza. Słomianemu wydawało się, że znowu go zignoruje, ale lekarz wyglądał, jakby się zastanawiał.
- Podobały mi się - odparł w końcu krótko, odsuwając od siebie papiery. Przetarł oczy, wydając z siebie cichy, zmęczony pomruk.
- Nie odstraszasz tym pacjentów? - wziął pierwszą kartkę ze stosu. Odłożył ją, kiedy zorientował się, że to karta pacjenta.
- Jeżeli wolą oceniać mnie po wyglądzie, a nie po umiejętnościach, to ich sprawa.
- Ja bym ci zaufał, Torao - charakterystyczny dla niego szeroki uśmiech zawitał na twarzy Słomianego.
Może to głupio zabrzmi, ale przez te dni nieobecności Sugar, kiedy to Law musiał zajmować się dziećmi, Monkey zdążył go nawet polubić, zapominając tym samym o swojej niechęci. Młody miał to w końcu do siebie, że przywiązywał się bardzo łatwo. Nie uważał tego jednak za wadę.
Mężczyzna mruknął coś pod nosem, wstając. Machnął dłonią na Luffy'ego, żeby zrobił to samo. Obaj ruszyli w kierunku drzwi do sali, oglądając się jeszcze na dzieciaki. Monkey naprawdę twierdził, że wyglądały uroczo, ale tylko wtedy, gdy spały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz