Dowiedz, że wcześniej byłem samotny
Rozkaz dnia trzeciego
"Bądź moim sekretarzem"
Zabawa jest podstawą, budującą życie.
- Jesteś pewien, że chcesz informacje na temat yakuzy? - mruknąłem z obojętnym uśmiechem. - Dobrze wiesz, że niedobrze jest się mieszać w ich interesy.
Odchyliłem się lekko na fotelu. Moje spojrzenie powędrowało na szeroką, przeszkloną ścianę. A raczej na to, co znajdowało się za szybą. Cały świat. Natura, budynki, ulice, samochody... Ludzie. Ruch. Ludzki ruch. I ich emocje. Coś, czym potrafię się zająć bez opamiętania.
- A od kiedy ty mieszasz się w interesy swoich klientów? - usłyszałem drwiący głos po drugiej stronie słuchawki.
Przewróciłem oczami, uśmiechając się asymetrycznie sam do siebie. W dalszym ciągu przypatrywałem się temu, co mieściło się za oknem. Po środku jakaś kobieta szarpała się właśnie ze złodziejem. Trochę bardziej na lewo trzy dziewczyny znęcały się nad jakąś niską, młodszą od nich... najprawdopodobniej gimnazjalistką. Na prawo zaś dziecko właśnie dostało loda od sprzedawcy. Z tego wynika, że jedynie jedna osoba na trzy jest szczęśliwa. To takie smutne, że aż wcale.
Nigdy nie przejmowałem się bowiem problemami innych ludzi i raczej nie zamierzam. To ich oglądanie jest czymś, co mnie cieszy.
- Mało o mnie wiesz, Ritsu-san - oznajmiłem tylko.
- Nie mówisz o sobie zbyt wiele - odparł, wzdychając ledwo dosłyszalnie. To chyba oczywiste. Mam się chwalić swoim życiorysem? Właśnie nie. Lepiej, jeżeli nikt nic o mnie nie wie. To, że mnie rozpoznają to już dużo. Czasami jest to dla mnie kłopotem. - Poza tym, sam interesujesz się tym gangiem. Jestem pewien, że już o tobie wiedzą - zaśmiał się cicho.
No cóż. Może i prawda. Ale czy to automatycznie sprawia, iże mam pochwalić się swoimi informacjami z resztą? Nie. Jednak za odpowiednią sumę pieniędzy, jestem skłonny uchylić rąbka tajemnicy, heh.
- Być może - odrzekłem wymijająco, przeliczając sobie w myślach, ile łącznie go to wyniesie. - Przyjdź do mnie dziś wieczorem, powinienem coś dla ciebie mieć.
Rzecz jasna mogłem mu powiedzieć już teraz, ale chciałem sobie to wszystko uporządkować, by wiedzieć, co dokładnie mu zdradzić. Podzielę to sobie na grupki. Dużo będzie cię to kosztować, Ritsu-san, dużo.
- W takim razie do zobaczenia, Orihara-san.
Ludzie są dość naiwni. Płacą za każdą otrzymaną ode mnie wiadomość, a przecież nawet nie wiedzą, czy to prawda.
Choć, bądź co bądź, ja nie ufam niejasnym źródłom i domysłom. Dociekam, by informacje były jak najprawdziwsze. A nieprawdziwych nie sprzedaję, bo to mi ostro pojedzie po reputacji. A wolałbym tak dobrze opłacalną pracę zachować.
- Czekaj - mruknąłem jeszcze, opierając się łokciem na biurku. - Mam do ciebie pewne pytanie.
- O co chodzi?
Ach, ciekawe, czy on mi poda prawidłową definicję. Zgaduję, że nie. Wiecznie sam ze swoimi problemami, uch.
... wiecznie sam...?
O to chodzi?
- Czym według ciebie jest samotność?
Zapanowała chwilowa cisza, która została przerwana śmiechem mojego słuchacza. Westchnąłem cicho. No oczywiście, tak myślałem.
- Skąd u ciebie chęć na zadawanie takich pytań? - odparł, kiedy już się trochę uspokoił.
Wzruszyłem ramionami, co było w sumie bezcelowe - Ritsu-san i tak nie mógł tego zobaczyć. Ach, a to jest najłatwiejsze wyjście. Gest niewiedzy. I nie musisz nic już mówić.
A tu musisz. No ale nic, ja i tak nigdy nie lubiłem iść na łatwiznę.
- Tak jakoś... w wolnym czasie rozmyślam - odrzekłem, znowu go rozśmieszając.
Przewróciłem oczami. To się robi trochę denerwujące. Jednak jestem cierpliwy. Chwilę się naczekałem na odpowiedź.
- Patrząc z mojej perspektywy... gdy żona mi umarła... cóż, można powiedzieć, że byłem samotny. Myślę, że to brak ciepła, bliskości, świadomość nieobecności drugiej osoby - oznajmił. - Ach, muszę już kończyć, Orihara-san. Do zobaczenia potem.
Nacisnąłem czerwoną słuchawkę, odłożyłem telefon i przeciągnąłem się zamyślony. Nie jestem pewien, czy to mi w ogóle pomogło. Nigdy nie miałem nikogo bliskiego, tym bardziej żony, a tym bardziej żony, która umarła.
Hmm, brak nikogo bliskiego. To z pewnością czynnik, prowadzący do samotności. Więc dlaczego jej jakoś dobitnie nie odczuwam?
- Namie-san, wieczorem odwiedzi nas Aikawa Ritsu-san. Zapisz to i przypomnij mi o tym - mruknąłem. Cisza. - Namie-san...?
Chwilę rozglądałem się po pomieszczeniu, by potem stwierdzić, że nawet Bóg ma czasami przejawy ludzkich zachowań. Zapominać bowiem ludzką rzeczą. W końcu, Yagiri wzięła sobie wolne na dwa dni. Westchnąłem. Kto mi teraz będzie pomagał?
...
Uśmiechnąłem się iście diabelsko i roześmiałem się głośno. Shizu-chan, ty to masz jednak przejebane, nie?
-*-
- Czego, kurwa mać?! Przez twoją zachciankę zwolniłem się z pracy! - blondyn wparował wściekły do mieszkania, trzaskając drzwiami.
Ugh, jeszcze trochę, to on mi pewnie je rozwali. A najgorsze jest to, że sam będę musiał je sobie ufundować, gdyż on jest zbyt biedny, pfhahah.
- Wyluzuj, Shizuś. To tylko tydzień - zaśmiałem się, usatysfakcjonowany jego złym humorem.
Właściwie, powiedziałem "to tylko tydzień", a powinienem "masz tylko tydzień", phi. No bo jak - spędzenie czasu ze mną, Bogiem, dla każdego powinno być czymś w rodzaju zaszczytu. Czymś niecodziennym, za co powinno się dziękować. A Bestia? Proszę was. Ja się dziwię, że on mnie jeszcze nie całuje po stopach. Nie tak wyobrażam sobie swoich poddanych.
- Więc? Czego ode mnie chcesz? - syknął, zapalając papierosa, by się uspokoić.
Westchnąłem cicho i zabrałem mu peta, gasząc go i wyrzucając do kosza. Nie ma mowy, pierwotniaku. W moim mieszkaniu się nie pali, bo potem będzie śmierdziało dymem. A to mi wielce przeszkadza, serio.
Zdjąłem z krzesła uniform sekretarki i wpatrzyłem się w niego, zaciekawiony jego reakcji. Jednak po chwili westchnąłem ciężko. No tak, niedomyślny Shizuś. To jest coś, do czego powinienem się już przecież przyzwyczaić.
Odrzuciłem mundurek gdzieś na kanapę i obróciłem się, zasiadając na swoim fotelu.
- Moja asystentka wzięła sobie chwilowo wolne. Chcę, żebyś został moją sekretarką... znaczy, sekretarzem - oświadczyłem z uśmiechem na twarzy.
W miarę przyswajania sobie tej - jakże prostej, przynajmniej dla mnie - informacji, robił się coraz bardziej zły. A skąd wiem? Przywitała się ze mną żyłka na jego czole oraz powieka zaczęła mu drgać.
- Czyli ten strój... Izaya, zajebię cię! - syknął.
- Spokojnie, Shizu-chan. Złość piękności szkodzi. A, nie... przepraszam - zaśmiałem się cicho. - Ej no, weź mi w domu nie rzucaj przedmiotami! To moja ulubiona książka o psychologii!
-*-
Muszę powiedzieć, że nawet dobrze się spisał. Rzecz jasna, nie idealnie, ale jak na jego mózg wielkości orzeszka laskowego, było nieźle. Kiedy Aikawa-san przyszedł, podał i jemu, i mi kawę, a potem zniknął, byśmy mogli normalnie porozmawiać. A kawa nie była zła. Nie tak dobra, jak ta robiona przez Namie-san, ale nie taka tragiczna.
Z porządkowaniem papierów pewnie byłoby gorzej, dlatego wolałem mu tego nawet nie zlecać. Aktualnie siedział bez zajęcia. Znaczy, miał zajęcie. Palił papierosa. Mówiłem mu już może z dziesięć razy, by go zgasił, ale to jak mówić do ściany.
W pewnym momencie zasnąłem przy biurku. Nie wiedziałem, co robi Shizuś, zapewne poszedł do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz