Dowiedz, że wcześniej byłem samotny
Rozkaz dnia czwartego
"Zaopiekuj się mną"
("Jesteś silny, a zarówno słaby")
Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy, i noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy.
- Adam Mickiewicz.
- Jak najbardziej poważnie, Shizu-chan.
Mimo zapewnień byłem rozbawiony.
- Mam rozumieć, że mam cię niańczyć przez cały, calutki dzień? - już sobie wyobrażałem, jak na jego czole pulsuje żyłka, a powieki drgają.
A cóżże się stało?
Otóż... zachorowałem. Nigdy nie sądziłem, że to może akurat MI się zdarzyć, ale się zdarzyło. Prawdopodobnie zaraziła mnie Namie-san. I może nie byłoby takiej tragedii, gdyby nie to, że nie zorientowałem się wcześniej. Czyli wczoraj, a możliwe, że nawet przedwczoraj. I dzisiaj mnie trochę wzięło.
Ach, Boże~! Spraw, by udało wyzdrowieć mi się przez jeden dzień, bo w takim stanie ciężko mi pracować. Nie całkiem kontaktuję, a klienci przecież czekają. Pojedzie mi to po reputacji, jeżeli odmówię im informacji czy nie zechcę z nimi rozmawiać. Choćbym nawet dbał o ich dobro - w końcu nie chcę ich zakazić - to i tak to nic mi nie da. To smutne. Tak się namęczę, a ludzie i tak się do mnie wypną.
Ach, chwila. JA jestem Bogiem...
...Tak ciężko jest mieć na głowie tyle obowiązków... To moi podwładni powinni je wykonywać, a ja - jedynie patrzeć się z góry i ich kontrolować. I właśnie dlatego potrzebny jest mi Shizuś. Czyli podwładny. Ba, nawet wyróżniony podwładny~! Właśnie dostąpił zaszczytu bycia przy mnie i zajmowania się mną. Powinien mnie całować po stopach, naprawdę.
- Powiedziałbym raczej: opiekować się, Shizu-chan~ - uśmiechnąłem się sam do siebie, obracając się na krześle.
Szybko jednak przestałem, bo zebrało mi się na wymioty. Uch...
- Żartujesz sobie ze mnie? No tak, to w twoim stylu - syknął.
- Nie kłamię.
- Z pewnością - warknął i się rozłączył, zanim zdążyłem cokolwiek dodać.
Westchnąłem ciężko, patrząc na widniejący na wyświetlaczu napis "Koniec połączenia". Zbyt szybko się denerwuje... Zbyt szybko...
Chciałem wymyślić coś, dzięki czemu dałbym mu nauczkę, ale niestety, w tej chwili niezbyt mogłem o tym myśleć. Pokonała mnie jakaś pieprzona choroba. I to nie na zaawansowanym stadium. No doprawdy! Mnie, Boga!
A pro po, nauczka mu się należy. Kiedy zasnąłem, Bestia jeszcze sobie nie poszła. Za to porozwalała mi wszystkie (w miarę uporządkowane!) papiery na biurku i usunęła folder o sobie i kilku innych osobach z komputera, heh.
Nie. Nie mam żadnej obsesji, ale przydałoby się posiadać jakieś informacje na temat swojego największego wroga, prawda?
Wroga, tak... ciekawe, jacy wrogowie sobie pomagają. Znaczy, to on niby pomaga mi... chociaż, ja tam żadnej różnicy nie widzę odkąd zaczął. W dalszym ciągu nie wiem, co to samotność. Właściwie, to wiem... ale znane mi definicje nie są czymś pomocnym. No i wcale nie dowiedziałem się tego od niego.
A folderów nie usunął całkiem, wrzucił je do kosza. Chyba za bardzo mu się spieszyło... albo jest zbyt głupi i nie wie, że pliki, które lądują w koszu, da się odzyskać.
Hm. Ja tam bym się skłaniał w sumie ku tej drugiej teorii...
Zresztą, i tak mam jeszcze zapasowe dokumenty, zabezpieczone hasłem. W tym katalog o nim. Tak ważne informacje trzeba odpowiednio przechowywać. W sumie, jakby się zastanowić, to i tak znałem jego całe życie na pamięć, więc...
Dalej twierdzę, że nie mam obsesji. To wyjątkowo głupie - sądzić, iż moje zainteresowanie nim jest maniakalne. Nie. Moje zainteresowanie nim ani trochę nie zakrawa o manię.
Usłyszałem kroki, które przerwały moje przemyślenia. Spojrzałem w stronę drzwi, które o dziwo, otworzyły się normalnie. Spodziewałem się jakiegoś huku, dymu, walenia, no wszystkiego, a te zostały powoli i ostrożnie otwarte.
Normalnie aż przejechałem sobie po twarzy, kiedy zobaczyłem, kto w nich stoi.
- Shinra, co tu robisz? - wymamrotałem niechętnie. Tylko jego mi brakowało, szlag! - Nie przypominam sobie, żebym ci coś powiedział...
- Shizuo mówił, że jesteś poważnie chory! - przerwał mi spanikowany i szybko znalazł się przy mnie. - I ty się ze mną nie skontaktowałeś?! W ogóle, dlaczego siedzisz przy komputerze?! Powinieneś leżyć w łóżku! Jaki ty jesteś niemądry!
Coś tam dalej mówił, ale już na to nawet nie zwracałem uwagi. Poważnie chory...?
Syknąłem, kiedy znowu spojrzałem w kierunku wejścia. W nim stał oparty o futrynę zadowolony blondyn, widocznie rozbawiony moją sytuacją. W końcu każdy wie, że jeżeli Kishitani usłyszy o jakimkolwiek niebezpiecznym stanie czyjegokolwiek ciała, to reaguje natychmiastowo. A nazywał mnie swoim kumplem, więc od razu miałem zapewnioną większą troskę. I uwierzcie, to wcale nie było fajne. To było koszmarne.
Znowu westchnąłem, pozwalając zmierzyć sobie gorączkę, ciśnienie i inne takie, nawet niepotrzebne, by określić, na jakim stadium jest przeziębienie. To dopiero początek, a ja już mam dość... Posłałem krzywe spojrzenie w kierunku barmana, jednak zaraz uśmiechnąłem się asymetrycznie, w swoim stylu.
- Shinra.
- Hm? Coś się stało, coś cię boli? - podniósł głowę, przenosząc wzrok z termometru na mnie.
- Nie, aktualnie nic - usadowiłem się wygodniej na fotelu, opierając się plecami o oparcie i splatając palce obu dłoni ze sobą. - Ale myślę, że powinieneś skontrolować stan Shizusia. Ostatnimi czasy często ze sobą przebywamy i obawiam się, że moja choroba mogłaby w jakimś stopniu przejść na niego - podczas mówienia tych słów cały czas patrzyłem na jasnowłosego, obserwując rosnące zdenerwowanie na jego licu. Kiedy skończyłem, znowu zjadliwie się uśmiechnąłem.
Lekarz spojrzał na farbowanego i powoli podniósł się, poprawiając okulary. Najpierw opieprzył go za to, że nic wcześniej nie wspomniał o możliwości przeniesienia moich zarazków na niego, a następnie szybko znalazł się przy nim i wykonał wszystkie te same czynności co u mnie, jednak z mniejszą delikatnością.
Po chwili spojrzał na mnie zdziwiony. Noo, pogratulować refleksu!
- Mówisz, że spędzacie ze sobą dużo czasu? - uniósł brew. - Na walkach, jak rozumiem?
- Nie - wzruszyłem ramionami, dalej się szczerząc i obserwując Shizu-chana. - Jesteśmy ze sobą w bardzo zażyłych relacjach - posłałem pociągające spojrzenie w kierunku potworka.
Już widziałem, jak traci nad sobą panowanie. Już, już, a by mnie zaatakował~! Ale oczywiście był tu Shinra, więc tak łatwo nie było. A kto wie, może by mi się polepszyło po kolejnej gonitwie przez dzielnicę?
- Shizuo - brunet poczekał, aż jasnowłosy popatrzy na niego. - Przynieś wody z łazienki i jakąś szmatę. Trzeba mu zbić tę gorączkę.
Westchnąłem ciężko. No tak, jak szczery, to od razu chory? Bzdury. Czy nie jest tak, że wierzący ufa każdemu słowu swojego Boga? Czy to by znaczyło, że Shinra nie jest religijny?
Patrzyłem, jak jasnowłosy - mamrocząc pod nosem - rozgląda się po mieszkaniu. Normalnie już bym dostał tym, co miałby pod ręką, ale jednak obecność lekarza mnie w jakichś sposób chroniła. Były barman wszedł na górę, rozglądając się za łazienką. Tylko czekałem, aż w końcu ją znajdzie i zniknie nam z oczu. Miałem tu bowiem bardzo ważne pytanie niecierpiące zwłoki.
- Shinra - poczekałem, aż odwróci w końcu wzrok od drzwi, za którymi jeszcze niedawno zniknął Shizuś. Westchnąłem cicho w myślach. - Czym według ciebie jest... samotność?
Obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem, mówiącym, że chyba naprawdę mam gorączkę. Może i racja - pytanie o takie rzeczy Kishitaniego było naprawdę nieodpowiednie, ale trzeba korzystać z okazji, nie? Podrapałem się niedostrzegalnie po karku, chwilowo naprawdę zakłopotany.
Hm. Ja. Zakłopotany. Poważnie..?
- Bo widzisz... dla różnych ludzi ten termin ma różne wyjaśnienie - zacząłem ostrożnie. - I po prostu byłem zainteresowany tym, co myślisz.
Dobrze wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na nieostrożne zagrania, szczególnie w obecności wiecznie węszącego Shinry. Ja właściwie nawet nie wiedziałem, dlaczego on chciał być o wszystkim poinformowany, no ale jak nie z własnej woli "spowiadającego się", to i przymusem się dowiedział tego, czego chciał. I chyba mu się wydawało, że wpadłem w jego sidła, bo jego mina wyrażała pełne zrozumienie. Nie wiedziałem, ku czemu skierowane. I chyba nie miałem ochoty się dowiadywać... Uśmiechnąłem się do niego wesoło, zastanawiając się nad tym, jak powinienem się z tego wytłumaczyć. Bo wiecie, niby zwykłe pytanie, ale doktorek jednak mógł przekręcić to wszystko tak, by wyszło niezbyt fajnie...
- Innymi słowy... chcesz mi powiedzieć, że czujesz się samotny, bo nie spędzasz z Shizuo wystarczającej ilości czasu, a chciałbyś? - ... i nie myliłem się, wyszło niezbyt fajnie. - Albo nie, czekaj. To jest tak, że obaj chcecie więcej czasu dla siebie, ale się wstydzicie...?
Poprawił spadające mu lekko z nosa okulary, spoglądając na mnie wyczekująco, widocznie bardzo zainteresowany odpowiedzią. Jeszcze chwilę się uśmiechałem, a potem westchnąłem ciężko i odwróciłem się do niego bokiem na fotelu, opierając głowę na ręce. No tak, tylko szatyn potrafiłby przeinaczyć wszystko. I to bardzo przeinaczyć.
Cóż, zawsze uważałem, że wnioski Kishitaniego są pomocne, trafne i mądre. No więc... hmm, chyba właśnie zostałem zmuszony do zmiany zdania.
- Jakby to było możliwe - mruknąłem pod nosem. - Zresztą, spędzenie czasu z zawstydzonym Shizu-chanem byłoby dla mnie chyba gorsze, niż przystawianie się do Celty-san - przewróciłem oczami. - Gorsze od jej cienia i twojego skalpela.
Usłyszałem jego cichy śmiech, który zaraz stał się trochę głośniejszy.
- Dobra, nie okłamujmy się. Nie byłbyś w stanie zawstydzić Shizuo - pokręcił głową.
Miałem ochotę znowu przejechać sobie ręką po twarzy. Swoją drogą, jeżeli to się stanie moim odruchem, to nie będzie za ciekawie... powinienem się tego odzwyczaić...
Zerknąłem na brązowowłosego z miną wyrażającą "Nie no, serio?". Cały Shinra. Najpierw snuje dziwne teorie, a następnie stwierdza, że żadna z nich się nie spełni. Tylko czekać, aż ponownie mu się odmieni.
- Twierdzisz, że ja nie byłbym w stanie go zawstydzić? - zapytałem trochę drwiącym tonem, patrząc na niego kpiąco.
- Raczej nie. Myślę, że nie. Nie. Na pewno nie - przytaknął sam sobie do swoich słów.
Hmm. Fajnie, że się tu się wierzy w moje możliwości. W ogóle, jak można nie wierzyć w moje możliwości? Czysta głupota, wiadomo, że jestem w stanie posunąć się do wszystkiego.
Postanowiłem zostawić ten temat i zająć się innym, tym ważniejszym. Tak, wszystko jest ważniejsze od tego głupiego pierwotniaka!
- No więc? - powróciłem do sprawy samotności.
Brunatnowłosy uśmiechnął się znowu, po czym zamyślił się. Spojrzałem na niego, chcąc usłyszeć jego zdanie. Uświadamiając sobie, że nie powinienem wyglądać, jakby naprawdę zależało mi na odpowiedzi, zmieniłem wyraz twarzy na pozornie obojętny.
- Myślę, że można czuć się samotnym, kiedy ważna ci osoba nie zważa na twoje uczucia i słowa, po prostu cię ignorując - przechylił głowę na bok, znowu przytakując sam sobie. To jakieś przyzwyczajenie, czy co?
Westchnąłem, odchylając się na fotelu. Kolejna nieprzydatna definicja... Wszyscy ludzie byli mi przecież bliscy i ważni, a prawie żaden z nich mnie nie znał, chyba że z plotek. Woleli trzymać się ode mnie z daleka i udawać, że mnie nie widzą.
Ech... czy ja się kiedykolwiek dowiem tego, czego chcę? Może i prawdą jest, że jeżeli chce się dobrze wykonanej roboty, najlepiej zrobić ją samemu...
Tak. Próbowałem. Nie wyszło.
No nic, kiedyś poznam odpowiedź. Ja zawsze dowiaduję się tego, czego mi potrzeba.
- Skoro już zapoznałeś się z moim zdaniem, zdradź mi coś. Po co ci ono? - oparł głowę na dłoni, zaciekawiony.
Zerknąłem na niego, odrywając tym samym wzrok od poprzednio obserwowanego punktu. Mógłbyś nie być taki dociekliwy, Shinra. Przecież ci już powiedziałem, że z czystej ciekawości.
Chwilę patrzyłem się jeszcze na szatyna, potem zainteresowałem się wręcz znienawidzonym stosem dokumentów (zbieranym jeszcze dzisiaj rano po wczorajszym ataku złośliwości ze strony Shizusia). Zastanawiałem się wciąż, jakim cudem on się cały czas piętrzył. No tak, racja, miałem mnóstwo zleceń, ale te już wykonane były regularnie wkładane do segregatorów, a te upychane do szafek. Więc no niby jak?
Spojrzałem ponownie na doktorka i wzruszyłem ramionami, co miało być reakcją na jego pytanie. To zabawne, każdy z czterech dotychczas zapytanych o to samo ludzi potrzebował znać odpowiedź. Nieładnie to tak wtrącać się w sprawy innych. Jedynie Bóg ma do tego prawo.
Kątem oka zauważyłem ruch, więc spojrzałem w stronę piętra. Mimowolnie uśmiechnąłem się, kiedy złotooki z ciężkim westchnieniem wyszedł z łazienki. W końcu koniec niewygodnych pytań! Potworek w rękach trzymał miseczkę z wodą, a przez ramię przewieszony miał nieduży ręcznik. Popatrzył na naszą dwójkę, obdarzając nas zmęczonym spojrzeniem. To, co mnie zdziwiło, to praktycznie niezauważalny błysk w jego oczach, kiedy spoglądał na mnie. Szybko zrozumiałem o co chodziło i krzywiąc się poszerzyłem uśmiech, czyniąc go zjadliwym.
- Długo ci to zajęło - zaśmiałem się pod nosem, patrząc na niego wyzywająco.
Zawiodłem się, kiedy ten jedynie przewrócił oczami i zszedł powoli do nas. Zapewne nie chciał robić lekarzowi prezentu w postaci dwóch poobijanych kolegów. Przynajmniej tak myślałem. Ale nie dziwiłem się - już tyle razy sprawialiśmy szatynowi tę niespodziankę, że na pewno już mu się znudziła.
Rzecz jasna "kolegów" nie odnosiło się do relacji między mną, a Shizusiem. To bardziej skomplikowane. A może i prostsze?
- Przyniosłem to, o co prosiłeś, Shinra - wymamrotał jasnowłosy, stawiając miskę na biurku.
Spojrzałem na nią groźnie i przez chwilę utrzymywałem ten wzrok, licząc, że rozpłynie się w powietrzu. Reakcja ciemnowłosego uświadomiła mnie, że jednak wcale nie musiała.
- Nie trzeba już, Shizuo - brązowowłosy wstał, uśmiechając się przyjaźnie. - Będę szedł, Izaya chyba poczuł się lepiej - zaśmiał się na widok mojej miny, wyrażającej pełne niezrozumienie, które próbowałem kryć. Puścił mi oczko. Miałem wrażenie, że znowu wraca do tego swojego głupiego założenia o mnie i Shizu-chanie. Ugh. - Opiekuj się nim - zwrócił się znowu do byłego barmana. - Zawsze mu się może pogorszyć. Jak się dowiem, że go tak po prostu zostawiłeś, obiecuję , iż nie odpuszczę ci tak łatwo - "pogroził" mu, natomiast ja znowu zauważyłem, jak do mnie mruga.
Hm. To miało niby znaczyć, że zatrzymał go przy mnie specjalnie dla mnie, czy jakoś tak? Ach~!
... No nie. Czy Shinra przypadkiem nie pomyślał, iż coś czułem do tamtego idioty? I to jeszcze z wzajemnością?!
... no chyba sobie żartujecie...
Spojrzałem na blondyna w chwili, kiedy drzwi zatrzasnęły się za szatynem. Nie wiem, czy teraz mogłem powiedzieć, iże czuję się bezpiecznie, bo aż wyczuwałem chęć mordu. Bezsprzecznie kierowała się w moją stronę wraz z pewnym farbowanym osobnikiem. Hm. Po głębszym zastanowieniu mogę stwierdzić, że to nic nowego.
No i musicie sobie wyobrazić moje osłupienie, kiedy po tych mych stwierdzeniach zobaczyłem, jak tak po prostu siada sobie na krześle przed biurkiem, wzdychając ciężko. Cała ta jego ciemna aura znikła, ustępując miejsce jedynie zwykłemu zdenerwowaniu. Hm. Hmm. Coś jest nie tak.
- Shizu-chan, dobrze się czujesz? - zapytałem niepewnie, przypatrując się mu.
Usłyszałem ciche parsknięcie śmiechem, które kompletnie mnie wybiło z tropu. No błagam, ja tu jestem chory, a mam się opiekować kimś, komu padło na mózg? To żarty?
Ciężkie jest życie Boga...
- Tak, pewnie, pytaj o to mnie - przewrócił oczami. Otworzył usta, by coś jeszcze powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Nastała kilkuminutowa cisza. - Dobra, skoro Shinra coś tam pierdolił o tej twojej chorobie... jak się czujesz? - odezwał się. A właściwie to mruknął niechętnie.
Już chciałem odpowiedzieć, że dobrze, bo czułem się niewiele gorzej (wprawdzie nie "świetnie", lecz "dobrze" również ujdzie), ale zastanowiłem się przez chwilę. Hmm. Jakbym nie mógł skorzystać z okazji zdenerwowania go~?
- Koszmarnie, Shizu-chan. Aktualnie widzę trzech Shizusiów i każdy się do mnie uśmiecha. A to nieprawda, nie? Ty byś się do mnie nie uśmiechnął, nie? No nie, to ja już jakieś omamy mam? - mówiłem wręcz płaczliwym głosem. - Shizu-chan, chyba powinienem się położyć... ale nie dam rady wstać... zaniósłbyś mnie? - wyciągnąłem rękę w stronę nieprawdziwego blondyna, którego oczywiście nawet nie widziałem, bo to była tylko szopka. Zacisnąłem dłoń, jakbym chwytał go za rękaw. - Shizu-chan...?
- Jestem tutaj, debilu - doskonale widziałem, jak palnął sobie otwartą dłonią w czoło. Aż miałem ochotę się zaśmiać, ale próbowałem grać dalej, więc... - I wiem, że ta twoja przypadłość nie jest rozwinięta w aż takim stopniu, więc skończ udawać, bo się zdenerwuję.
Tak, a ja dobrze wiem, że już jesteś! Ale no okej, odpuszczę sobie chwilowo.
Wzruszyłem ramionami, co było odpowiedzią na jego wypowiedź. Zerknąłem na wyświetlacz telefonu. O, siedem nowych wiadomości... otworzyłem pierwszą i niemal momentalnie wywróciłem oczami. Żeby poprosić mnie o wykonanie roboty, najlepiej przyjść bezpośrednio do biura... no ale nie, widać niektórzy wolą inaczej. Chyba niektórzy to mnie widzieć nie chcą. Miło.
- A propos łóżka. Powinieneś w nim właśnie leżeć, tak mówił Shinra - wtrącił mi się, kiedy byłem w trakcie czytania trzeciego SMSa.
Tak się zastanawiam. Potworkowi to chyba naprawdę zależy na tych trzech wolnych tygodniach. Znaczy, dalej nie rozumiem, jak można nie chcieć mnie widzieć, no ale pomińmy to już.
- Dobra, dobra, tam też mogę pracować - wymamrotałem, wyjmując z szafki laptopa. - Dziękuję, że jesteś taki opiekuńczy, normalnie aż się chyba zakocham - powiedziałem słodko i ruszyłem w kierunku schodów. Przewróciłem oczami, kiedy już nie widział mojej twarzy. Tyle czułości, że aż idzie się nią porzygać.
Mniejsza, że była ona fałszywa. W sumie, to mogło jej tam nawet nie być. Liczyło się, że podniosłem mu ciśnienie~!
Kątem oka zauważyłem, jak się skrzywił.
- Zamknij się - syknął, tak jak przewidziałem. Skocznym krokiem udałem się na górę, nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodyjkę. - Pracować? Nie bądź śmieszny.
Zatrzymałem się i z nadal wesołym nastrojem oraz szerokim, niewinnym uśmiechem odwróciłem się do niego, przekrzywiając głowę na bok.
- O co chodzi, Shizu-chan~? - wyraziłem pełne niezrozumienie. W sumie, to mniej-więcej wiedziałem, do czego zmierzał.
- W ten niebezpośredni sposób zabijasz ludzi, którzy ci nic nie zrobili - warknął niechętnie, patrząc na mnie z drobną odrazą. - Ci twoi klienci chcą od ciebie informacji tylko po to, by zabić stojących im na przeszkodzie innych. Nie napawa cię to wstrętem? Nie czujesz się winny?
- Nie można żyć pełnią życia, nie znając smaku zbrodni* - wzruszyłem ramionami. Mój uśmiech poszerzył się i stał się kpiący, może nawet i trochę psychiczny.
Skrzywił się znowu, a ja mimowolnie się zaśmiałem. Och, czyżbym powiedział coś nie tak? Po prostu oznajmiłem samą prawdę. To coś złego? Może powinienem stale kłamać, hmm~?
- Brzydzę się twoim zajęciem - syknął, ponownie wywołując u mnie śmiech.
- Na pewno jesteś tym, który może mnie krytykować? - uniosłem brew drwiąco. - Kto jak kto, ale ty z pewnością powinieneś wiedzieć, co to znaczy "zabić kogoś".
- Coś powiedział? - brew zadrgała mu niebezpiecznie. "Niebezpiecznie" to jedynie określenie, ja nie poczułem nawet odrobiny strachu. To chyba kwestia przyzwyczajenia. - Twierdzisz, że jestem taki, jak ty?! - niemalże ryknął.
- Tak, właśnie tak twierdzę - spojrzałem na niego wyzywająco. A mówią, by nie prowokować Bestii, prawda? Cóż... ja już chyba dawno przekroczyłem granice, które wyznaczył mi mój instynkt samozachowawczy. O ile takowy posiadam, hm. - Jak myślisz, ilu ludzi zginęło po twoich dość dotkliwych pobiciach? Zgadnij, dzięki komu jeszcze cię nie zamknięto~? - właściwie to uczepili się go może ze dwa razy, bo bali się jego mocy. No i te dwa razy go uratowałem. Nie miałem w tym jakiegoś specjalnego celu, po prostu stwierdziłem, że bez niego byłoby nudno.
Zacisnął pięści, spoglądając na mnie wściekle. Nie żeby to było jakąś nowością, ale właśnie w tej chwili pierwszy raz od nadzwyczaj długiego czasu poczułem, że przesadziłem. Wiedziałem przecież o tym, iż blondyn żywił niechęć do swojej siły. Nie mógłbym powiedzieć, że go znam, gdybym nie był tego świadom.
- Nawet nie próbuj mi wmówić, że jestem ci cokolwiek winny - warknął. - A tak na marginesie, skoro masz tak dużo informacji o mnie, powinieneś mieć pojęcie, jak bardzo nienawidzę tego, do czego jestem zdolny...
- Możesz nienawidzić - zaśmiałem się, co raczej brzmiało jak wyśmianie go. - Ale dopóki nie zyskasz nad tym kontroli, to ci nic nie da. Jesteś silny, a zarówno słaby. Przykre, nie sądzisz~?
Ja nigdy nie przestawałem, dopóki wymiana zdań nie była skończona. To nie w moim stylu - poddać się. A już na pewno nie miałem zamiaru przegrać z nim.
- Uderzysz mnie? - zapytałem po dłuższej chwili milczenia, dalej się uśmiechając charakterystycznie dla mnie. - Chyba tylko tyle potrafisz, ne, Shizuś~?
Znowu obdarzył mnie gniewnym spojrzeniem, jednak zaraz zamknął oczy, chcąc się najwyraźniej uspokoić. Heh, to i tak mu nie pomoże. On nigdy nie potrafił być opanowany.
- Nie jestem taki, jak ty. Możesz zdychać, ale nie chcę mieć z tym nic wspólnego - wycedził, rozluźniając dotychczas zaciśnięte pięści. Skierował się ku drzwiom.
Hm. A jednak może i potrafił być?
Chwila, co on planował zrobić? Nie zamierzał się ze mną bić?
- Shizu-chan? - zapytałem - o dziwo - niepewnie, co zdecydowanie do mnie nie pasowało.
Odpowiedziało mi trzaśnięcie drzwiami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz