Zdecydowanie najbardziej polubił się z Monet i Caesarem. Fioletowowłosy cieszył się, że znalazł kogoś, kto nie ma ochoty zwiewać, kiedy tylko posłyszy o jego eksperymentach. A Monkey - choć czasami uważał, że Clown przesadza - chętnie mu asystował, ucząc się nowych rzeczy. Słuchał jego poleceń bardziej, niż czyichkolwiek innych i nie pozwalał sobie na robienie błędów. A to głównie dlatego, że farmaceuta dowiedział się o nieidealnych stosunkach Lawa i Luffy'ego i polecał mu coś zanosić zawsze, kiedy młody robił coś nie po jego myśli. Chłopak wolał chwilę się zastanowić, niż usłyszeć kolejny zgryźliwy tekst ze strony Trafalgara.
Trwał właśnie tydzień wolnego Sugar, która się przeziębiła. Wiadomo, że jako lekarz miała obowiązek kompletnie wydobrzeć - nie mogła zarazić i tak już chorych pacjentów. Z tego powodu, zajmujący się też zwykłymi przypadkami, Law miał dwa razy więcej roboty. Nie był jednak typem, który by na to narzekał. Jedynym minusem tej sytuacji było dla niego to, że zachorowała akurat pediatra.
Luffy właśnie podążał ku wyjściu ze szpitala - kończył swoje piątkowe godziny. Zegar wskazywał pół godziny po dziewiętnastej, kiedy zobaczył czekającego na niego brata. Słomiany pomachał i krzyknął wesoło powitanie, co zwróciło uwagę przechodzącego obok niego dziecka. Uśmiechnęło się radośnie i weszło do pomieszczenia, obok którego stał. Przez oszklone drzwi mógł zobaczyć gromadę zniecierpliwionych, niegrzecznych dzieci, wiercących się na łóżkach lub biegających po całej sali. Siedzący przy jednym z łóżek, próbujący określić dolegliwość pacjenta Law, nie był w stanie ogarnąć ich wszystkich. Monkey stał tam jeszcze przez chwilę, zanim podszedł do Ace'a.
- No, w końcu, myślałem, że będziesz stał tam przez wieki. Jaka ślicznotka przykuła twoją uwagę? - zaśmiał się. Ślicznotka...? No, Luffy by tego nie powiedział. Przede wszystkim nie ta płeć. - Masz, przebierz się i idziemy - podał mu torbę z inną koszulą.
Ach, Słomiany zapomniałby, dzisiaj szkolna impreza. "Impreza". Nie rozumiał chęci na pójście tam, gdzie będą nadzorować ich nauczyciele. Zero szaleństwa. I mało jedzenia! Znaczy, Luffy i tak by szalał. Tylko potem miałoby to swoje konsekwencje. Przez pewien czas zdążył się już nauczyć. Ale Portgas nie odpuszczał sobie żadnej okazji.
Monkey spojrzał w tył, na drzwi sali pediatrycznej.
- Wiesz, chyba nie pójdę - uśmiechnął się przepraszająco. - Mam tu jednak coś jeszcze do roboty.
- Siedzisz tu siedem dni w tygodniu po kilka godzin. Nie męczy cię to? - odmruknął niezadowolony.
- Tylko trochę - wyszczerzył się, machając do już wychodzącego brata.
Cofnął się pod drzwi sali dla dzieci. Po krótkim zastanowieniu się, pchnął je do przodu.
-*-
Bellamy Hyena, bo tak nazywał się nowy pracownik szpitala, był ochroniarzem. Wysokim, opalonym, odpowiednio umięśnionym blondynem. O ile Dellinger się nie mylił, był jeszcze studentem. Pilnował głównie wejścia, czyli znajdował się blisko recepcjonisty, ale to i tak nie miało znaczenia.
Hyena był bowiem flirciarzem. Co jakiś czas przychodziły coraz to inne dziewczyny i gawędziły z nim, wdzięcząc się i zarywając do niego. Kilka z nich zdążyło też skomentować styl Dellingera, ale ten nieszczególnie się tym przejął. Nie znał ich i doświadczył tego kilka razy. Wystawił im środkowy palec i było po sprawie. To wszystko sprawiało jednak, że jego niechęć do Bellamy'ego cały czas się powiększała. Pamiętał zresztą, jak sam Bellamy zareagował mało pozytywnie na wygląd i styl jasnowłosego. Niby Słomiany zrobił tak samo, ale charakter kobieciarza czynił Hyenę gorszym.
Wygonił ze szpitala kolejną laskę, mówiąc "Panna wybaczy, pan Bellamy jest chwilowo niedostępny". Miał ochotę zagrać inaczej, ale być może jako recepcjoniście nie wypadało mu. W rzeczywistości, "pan Bellamy" zniknął gdzieś w otchłaniach kibla.
- Nikogo nie było?
... I wrócił.
Chłopak spojrzał na ochroniarza spokojnie i zaczął wykładać ulotki na blat. Jak tak bardzo szkoda ci przepuścić którąkolwiek, to stój tu dwadzieścia cztery na siedem.
- Były - odparł krótko.
- A gdzie są? - Hyena usiadł na sofie przy wejściu i zaczął wyglądać przez oszklone drzwi.
- Zapewne wyszły - mruknął, średnio zainteresowany tą rozmową.
- Dlaczego?
O boże, jakie to idiotyczne.
- Ponieważ je odesłałem.
- Ktoś ci kazał? - odburknął niechętnie.
- Sam sobie kazałem. Nie przyszły tu w charakterze pacjentek, to nie jest miejsce spotkań. Jeśli tak bardzo chcesz, następnym razem wskażę im drogę do tego kibla. Pewnie nawet wejdą. Skutecznie je odstraszysz.
Bellamy zmarszczył brwi.
-*-
- Okej, dzieciaki, spokojnie, bo was jeden Torao nie ogarnie - Luffy zaśmiał się i wyciągnął z plecaka garść cukierków, rzucając go w kąt. Nie chciał się rozstawać ze słodyczami, ale widać trzeba było. - Jeżeli dacie się grzecznie zbadać, dostaniecie cukierka. Naprawdę dobre - zapewnił.
Tak dobre, że aż nie chcę się nimi z wami dzielić..., dodał w myślach.
Po krótkim zastanowieniu się wszystkie dzieci umilkły, grzecznie czekając na swoją kolej. Monkey uśmiechnął się wesoło do Trafalgara. Ten jedynie kiwnął głową. Cóż, Słomiany na pewno nie spodziewał się po nim wybuchu pozytywnych emocji, ale. Po krótkim namyśle wziął krzesło i postawił je sobie obok mężczyzny. Usiadł, z pewnym zadowoleniem obserwując poczynania wszystkich będących na sali.
-*-
- Gramy w "pytanie i wyzwanie"? Dawaj, Ace!
Czarnowłosy spojrzał na kolegów z lekkim politowaniem. Przyszli tu grać? Jakby to była idea tej dyskoteki... Ale cóż, ciężko było im się dziwić. Było... Najdelikatniej słabo. Mimo wszystko poczuł się trochę niepewnie. Przez tą grę zawsze robił sobie kłopoty. Ale w sumie, z czego Portgas nie był znany, jak nie z robienia sobie i innym problemów oraz sporej odwagi?
Kiwnął głową i usiadł w kręgu znajomych. Butelka zaczęła się kręcić.
Po jakimś czasie prawie wszyscy mieli już wyzwania i odpowiedzi na głupie pytania za sobą. Tylko Ace dalej nie został wylosowany. To go odrobinę irytowało. Dlatego, kiedy butelka w końcu wskazała jego, od razu wybrał wyzwanie.
Podstępny uśmiech, malujący się na twarzy jego kolegi, zdecydowanie nie wróżył nic dobrego.
-*-
Spojrzał na zegarek, wskazujący dwudziestą pierwszą.
- Hej, kolego Słomiany.
Luffy zamruczał przyjemnie, dalej wygodnie sobie śpiąc. Law westchnął, odrobinę zirytowany. Postanowił obudzić go najprostszym sposobem, na jaki wpadł niemal od razu.
- Torao, ty kretynie... - zajęczał młodszy, w tej chwili nic nie robiąc sobie z powinności odnoszenia się do Lawa z szacunkiem. - Chcę spać...
- Nikt ci nie kazał zostawać - mruknął, wrzucając dokumenty do teczki.
- Nie radziłeś sobie, więc chciałem pomóc - burknął, wzdychając cicho.
Wstał z krzesła i podniósł plecak, rzucany poprzednio w kąt. Ziewnął, otwierając przy tym szeroko usta.
- Cóż, dobranoc, Torao - pomachał spokojnie, uśmiechając się lekko.
Chirurg ponownie odpowiedział mu skinieniem głowy.
Luffy stwierdził, że przez ten miesiąc zdążyło się coś jednak poprawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz