poniedziałek, 13 lipca 2015

Dopiero przyjęty i już potrzebny!

Nawet, jeżeli Luffy dokładnie przyjrzał się mapie, znalezienie wejścia do budynku B zajęło mu trochę czasu. Kiedy stanął przed wejściem do pracowni, rozejrzał się wokoło. Nie było tu przyjaźnie. Raczej strasznie. Czuł się jak w opuszczonym szpitalu, takim z horrorów. Oświetlenie trochę szwankowało, z pięciu lamp działały tylko dwie. Na ścianach wisiały do połowy pozrywane plakaty, a kurz zaprzyjaźnił się z podłogą na stałe. Brunet wzdrygnął się, gdy coś spadło ze stojącej przy ścianie komody. Potem zorientował się, że była to sprawka myszy.
To miejsce prawdopodobnie było długo nieużywane przez nikogo, pominąwszy samego Caesara, któremu widocznie takie warunki nie przeszkadzały. Cały korytarz z pracownią oddzielono od używanej powierzchni grubymi, dużymi drzwiami z napisem "wstęp wzbroniony", dlatego raczej nie chciał, by pacjenci go odwiedzali w tym miejscu. Nie z własnej woli, pomyślał Monkey, cicho się śmiejąc.
W chwili, w której zdecydował się wejść, rozległ się huk i spod drzwi zaczął wydostawać się szary dym. Słomiany zdecydowanie popchnął je do przodu i wszedł do środka. Wśród unoszącego się dymu zamajaczyła mu sylwetka wysokiej i szerokiej w barkach, lecz raczej nieumięśnionej jakoś specjalnie postaci. Kiedy dym zaczął powoli opadać, Luffy zdołał też dostrzec takie szczegóły jak ciemne, fioletowe włosy i złote oczy, skierowane w jego stronę. Mężczyzna patrzył na niego. Ubrany był w trochę dziwny, szeroki, żółto-granatowy pasiasty kostium i biały kitel. Na dłoniach miał ciemne, fioletowe rękawiczki z napisem "CC".
- Co tu robisz? - głos Caesara wydał się brunetowi być trochę zabawny - piskliwy i głęboki jednocześnie.
- Monet powiedziała, że mogę ci się przydać - odparł bez zawahania. - Jestem praktykantem, Luffy - przedstawił się z wesołym uśmiechem.
Okej, nie ulegało wątpliwości, że mężczyzna był dziwny. Ale wydawał się być też zabawny.
Fioletowowłosy po tych słowach od razu zmienił nastawienie - stał się radosny i otwarty, jakby Monkey był jego przyjacielem od kilku lat.
- Więc w porządku! Jestem Caesar Clown, witaj w mojej pracowni. Czy chciałbyś przetestować stworzony przed chwilą przeze mnie lek na dolegliwości intymne?
Że niby ten lek, który przed chwilą wybuchł? Eee... Nie. Czarnowłosy się na to nie pisał.
- Nie mam dolegliwości intymnych - zmarszczył brwi. - Twoje leki powstają w dziwny sposób.
- Dlatego są skuteczne~!
Słomiany poddawał to lekkim wątpliwościom.
Rozejrzał się trochę po pomieszczeniu. Na ścianach wisiało dużo półek, a na nich leżało mnóstwo książek. W trzech kątach pokoju znajdowały się stoły z probówkami, kwasami i innymi podobnymi przedmiotami, w czwartym po prawej wejścia stało łóżko. Na samym środku położono cieńszy niż pół centymetra, lekko już poszarpany, czerwony dywan. Miał na sobie jakieś bordowe plamy i chłopak wolał nie wiedzieć, skąd pochodzą. Główny stół, przy którym Caesar pracował, stał pod zakratowanym oknem naprzeciwko wejścia. Wpuszczało na tyle mało światła, że pracownię musiała oświecać dodatkowo zwisająca z sufitu żarówka.
- Brzydko tu. Nieprzyjemnie - podsumował ciemnowłosy, krzywiąc się.
To oburzyło Clowna, widocznie lubiącego taki styl. Wcisnął mu książki do ręki i kazał poszukać informacji o jakimś tam składniku, którego nazwy Luffy zapamiętać nie potrafił, samemu wychodząc.

-*-

- Gdzie byłeś całą wczorajszą noc? - mruknął z niezadowoleniem Luffy, widząc trochę skacowanego brata w niedzielny poranek.
Zdejmujący właśnie buty Ace spojrzał na niego i mruknął coś pod nosem o wtrącaniu się w nieswoje sprawy. Monkey zmarszczył brwi słysząc to i udał się do kuchni, by zrobić mu kawę i coś do jedzenia. Ace bowiem nie był typem, który z powodu drobnego kaca przespałby cały dzień.
- U kolegi na imprezie - wytłumaczył jednak, ściągając zaplamioną czymś koszulkę. Wszedł do kuchni już bez niej. Luffy spojrzał na niego jakby niezainteresowany i podał mu talerz z niekoniecznie atrakcyjnie wyglądającymi kanapkami. - Dzięki - westchnął cicho, patrząc na "dzieło" brata.
Wziął tabletki przeciwbólowe i usiadł przy stole. Kiedy wypił kawę, zabrał się do jedzenia. Przez jakiś czas konsumował w milczeniu, grzebiąc w telefonie. Słomiany nie przypatrywał mu się szczególnie, był zajęty pałaszowaniem swojego - kilka razy większego, niż Ace'a - śniadania. Trwała cisza, dopóki Portgas nie skończył posiłku.
- Więc? Gdzie cię przyjęli? W papierniczym na rogu? - zakpił lekko, ale młodszy nawet nie zdał sobie z tego sprawy.
- Nie, tam mi odmówili - westchnął niewesoło. - Pracuję w szpitalu - pochwalił się takim tonem, jakby górował nad wszystkimi lokacjami, które mu odmówiły.
Ace przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, starając się wychwycić coś, co zdradzi, że Monkey kłamie. Z każdą jednak chwilą zadowolenie brata rosło, więc starszy był coraz bardziej pewien, że to prawda.
- Nie wierzę... - mruknął cicho.
No bo - wyrzucili go z papierniczego, a przyjęli tam, gdzie przyjęcie go było groźnym posunięciem? Tam są ludzie! Jak się rozszaleje...

-*-

- I najlepsze - ton Usoppa wskazywał na to, że był oburzony. - Prawie wbił mi tę strzałę nie powiem gdzie, a potem stwierdził, że kiedyś bym wydobrzał! Cholerny gówniarz!
Wszyscy oprócz wspomnianego wybuchnęli śmiechem. Cóż, większość lubiła dużo mówiącego, roześmianego Usoppa, ale widać były wyjątki. Chłopak strasznie nie znosił rozwydrzonych i złośliwych dzieciaków. U właśnie te nie lubiły jego.
- A u was jak? Lepiej? - westchnął zmęczony, opierając się o ścianę.
- Średnio. Dzieciaki w dojo są dziwne.
- Średnio. Na razie, jak zresztą przewidywałem, stoję na zmywaku.
- Nie najgorzej, kwiaty mają bardzo ładny zapach.
- Sprzątanie w banku wcale nie jest złe - uśmiechnęła się radośnie Nami.
I wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Sama świadomość, że jest blisko pieniędzy, wprawiała rudowłosą w stan bliski rozkoszy.
- A ty, Luffy? - zapytała uprzejmie Robin.
- Nawet fajnie - wyszczerzył się. - Mam miłych współpracowników.

-*-

- Więc to dolewasz do tego... Nie mieszaj kolorów! Czy nie widzisz różnicy między malinowym, a fioletowym?!
- ... A jakaś jest?
- TAK, JEST, IDIOTO! Gdybyś dodał ten roztwór do tamtego, to już byś nie żył! Rozumiesz? BUM i ciało w strzępkach!
Yhy... Mili współpracownicy.
- Dobra, nie bulwersuj się. To po prostu nudne...
- Co ty mówisz?! No ja chyba nie wytrzymam... Masz, zanieś to Sugar i w międzyczasie uświadom sobie swoje błędy! Już, wyjdź!
Luffy miał ochotę się zaśmiać, widząc zdenerwowanie Caesara. Faktycznie był trochę narwany. Skoro wiedział, że jeden błąd może przesądzić o całym jego życiu, to dlaczego się tego czepiał?
Wyszedł na tyle luźnym krokiem, na ile pozwoliły mu czarne rurki, które miał na sobie. To zupełnie nie był jego styl - biała koszula, czarne oksfordy. Tak, oksfordy. Śmieszne. On nazwałby je po prostu butami. Ale Ace nie był taki, jak on. Słomiany nawet nie wiedział, skąd takie buty wzięły się w jego szafie. Musiał zrezygnować ze swoich ulubionych sandałów! Było mu w tym wszystkim gorąco. Przynajmniej nie oddał kapelusza!
Wszedł do części A. O ile pamiętał, to pokój Sugar to trójka, czyli na końcu korytarza za zakrętem. Łaził po szpitalu, kiedy nikt go nie pilnował, więc zdążył już trochę zapamiętać.
Z niezadowoleniem przeszedł obok dziewiątki, widząc przed oczami postać umięśnionego bruneta o znudzonym spojrzeniu. Zaraz wyrzucił je z głowy. Dobra Luffy, Monet chciała, byś żył z całym personelem szpitala w zgodzie, więc do nikogo nie miej wątów! Nawet do Malucha...
Dobrze wiedział, że powinien pukać, zielonowłosa mu o tym przypominała kilka razy. Ale i tak zapomniał. Fart, że Sugar nie była kimś, kto się tym przejmował. Otworzył więc drzwi, a jego oczom ukazała się dziewczyna, wyglądająca na dużo młodszą, niż była. Monkey był w stanie powiedzieć, że była urocza. Zajadała się ciemnymi winogronami, podpisując jakieś papiery.
- Słucham? - zapytała, nie patrząc nawet w jego stronę.
- Przynoszę leki od Caesara - brunet uśmiechnął się, dumny ze swojej przydatności.
- Ach, tak. Dziękuję.
Zamknął za sobą drzwi i z powrotem zaczął iść drogą, którą przyszedł. Może Caesar już ochłonął? Sam czasami sprawia, że jego "dzieła" robią "bum"! Luffy nie mógł pojąć, o co mu chodzi. Fioletowowłosy z pewnością był dziwny.
- Opieprzanie się należy do twoich obowiązków?
Niemal się przewrócił, kiedy spojrzał przed siebie i zobaczył Trafalgara. Wyrósł spod ziemi, głupi! Słomiany spojrzał w bok. Gabinet dziewiątka. Dobra, jednak nie wyrósł. Ale przy takich podejrzanych kolesiach to nie byłoby dziwne.
- Właśnie wracam od Sugar - wytłumaczył w miarę spokojnie.
- Powinieneś mieć więcej szacunku.
Westchnął cicho, na co Luffy zmarszczył brwi. Zdenerwował się i wystawił mu język, co dla Lawa wydało się być dziecinne i głupie. A więc pasujące do Słomianego.
- Dla ciebie na pewno nie będę miał, głupi Torao!
W sumie, to chłopak sam nie wiedział, skąd takie przezwisko. Po prostu wydawało mu się pasować do sztywnego Trafalgara. Luźnie i zabawnie, Torao~!
Law nie odpowiedział. Zniknął za drzwiami swojego gabinetu.

-*-

- Powiedziałem ci przecież, pieprzony Marimo, że nie zamierzam... Co ty do cholery wyprawiasz?!
- Odpinam twój pasek.
- NO WŁAŚNIE TO WIDZĘ! ZABIERAJ ŁAPY, ZBOCZEŃCU!
Zoro obdarzył Sanjiego uśmiechem z nutą politowania. Było wiadome, że i tak nie będzie się długo opierał. Na tym polegała - zdaniem zielonowłosego zbędna - taktyka blondyna. Udawał, że nie chce, by potem zwalić wszystko na niego. Jakby przyszłe jęki miały być oznaką niechęci.
- Hmm? Więc mówisz, że za szybko? Spokojnie, dopiero dziewiętnasta dziewięć. A jutro jest sobota. Mamy więc dużo czasu... - Roronoa spowolnił swoje ruchy.
Spomiędzy warg jasnowłosego wydobył się cichy jęk zrezygnowania.

-*-
- Takiemu to dobrze - mruknął na widok zbierającego się już Luffy'ego Dellinger. - Nie dość, że ma korzyści, to się jeszcze nie przepracuje.
Czarnowłosy zmarszczył brwi, słysząc to. Zastanawiał się, czy to kolejna próba sprowokowania go, czy też zwyczajna zazdrość. Chociaż to było nieprawdą! Monkey ciężko pracował!
- A ty się przepracowujesz, stojąc na recepcji? - uniósł brew. - Szczególnie, że jesteś tu od piętnastej, przedtem na jest tu Violet.
- Nawet nie wiesz, jaka to męcząca robota! Wracam do domu bez siły na nic, a przecież mam szkołę! I kiedy patrzę na tych pacjentów, co tu przychodzą, zastanawiam się, co ja tu robię... Poza tym, z nikim tu pogadać! Wszyscy niby tacy zajęci, a tak naprawdę się opieprzają. Nie rozumiesz, jakie to denerwujące?
- Hmm... Nie. Chyba nie wiesz dokładnie, czym zajmują się twoi współpracownicy, Maluchu.
- Spieprzaj, Słomiany - warknął pod nosem. - Nie wracaj tu jutro!
- Mówisz mi to zawsze, kiedy wychodzę.
- A ty nigdy nie słuchasz!
- Jak ty w ogóle możesz tu pracować na stałe, mając piętnaście lat?
- To dzięki Młodemu Paniczowi. Ale ktoś tak głupi jak ty nigdy nie zrozumie tego, jakim Panicz jest ideałem.
Luffy faktycznie niewiele z tego rozumiał - co wcale nie było spowodowane jego "głupotą"! - i przewidywał, że za wiele od Dellingera się już nie dowie. Postanowił zignorować obrazę z jego strony i wyszedł na zewnątrz. Wieczorne powietrze trochę go orzeźwiło. Ruszył w kierunku mieszkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz