Nie mówię, że nie mam własnego zdania. Nie wyprano mi mózgu, potrafię logicznie i samodzielnie myśleć. Robię to, co mi się podoba - moje motto. Mam własne racje. Własny rozum. Swoje intencje.
Często powtarzam sobie, że nie mam niestety ani trochę instynktu samozachowawczego. Zawsze ryzykuję i wiecznie się stawiam, nie dając innym uwięzić samego siebie. Byłem w końcu zbyt młody, żeby dać się złapać i wiecznie już siedzieć, wykonując polecenia innych. To ja wiążę ich, pozwalając, by otuliły ich ramiona śmierci.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, przypominając sobie jedną z wielu osób, błagających o koniec. To zawsze sprawiało, że chciałem dręczyć je jeszcze bardziej.
Krzyk. Ofiara. Krew. Samobójstwo. I moja ręka, trzymająca nóż, który podawałem.
Wbrew pozorom, nie mordowałem. Ja jedynie namawiałem do samobójstwa. To przecież nie to samo, co morderstwo!
Inni nazwą mnie chorym pojebem, a ja po prostu miałem to za swoje życie. Ciekawe, czy teraz też... Czy tutaj... Będę mógł też...
- Wysiadaj.
Zostałem wypchnięty z wozu, co zaskutkowało upadkiem na kolana. Syknąłem cicho, kiedy zderzyłem się z twardą kostką brukową. Spojrzałem ostro na strażnika, choć wiedziałem, że to i tak nic by nie dało; ba, dostałem za to po twarzy. Poczułem, jak silne dłonie chwytają mnie mocno za ramię i podciągają do góry, wypychając do przodu.
- Idź.
Kolejna sucha komenda.
Ruszyłem do przodu, rozglądając się przy okazji. Przede mną prezentował się ogromny budynek, wyglądający na już lekko poniszczony; nie miało to jednak jakiegokolwiek znaczenia, zważywszy na jego zastosowanie. Wokół niego rozciągał się ogród, a raczej same, widać, że pielęgnowane krzaki. Jeszcze dalej widziałem ogrodzone wysokim napięciem podwórko, po którym przechadzało się kilkoro szarych ludzi. Opcjonalnie, mogli być moim przyszłym celem...
Zaśmiałem się pod nosem, kiedy zobaczyłem tabliczkę nad wejściem: "Zakład psychiatryczny Fragile Clemency".
Zaraz poprowadzono mnie dalej, do wejścia bocznego. No tak, przecież ktoś taki jak ja nie mógłby zwyczajnie wejść tym głównym...
Kiedy otworzyli drzwi, zdałem sobie sprawę, że tu musieli rejestrować nowoprzybyłych więźniów; tuż obok wejścia znajdowała się swego rodzaju recepcja, a na przeciwko niego zamknięte na kłódkę, kratowane wyjście na wyższe piętra.
Chociaż już wcześniej to robiono, przeszukano mnie ponownie, by się upewnić, że nie chowam niczego. No dalej, czekam na kolejny raz, bo przecież po czterech na pewno trzymam jeszcze w kieszeni karabin maszynowy.
- Gadaj - znowu usłyszałem głos ochroniarza.
Kobieta siedząca za ladą dopiero wtedy zwróciła na mnie swoją uwagę. Obrzuciła mnie jakby obrzydzonym spojrzeniem i wyciągnęła jakiś czysty (bynajmniej nie w znaczeniu higienicznym, ponieważ był oblany kawą) arkusz papieru. Poczekałem jeszcze chwilę, aż znajdzie coś do pisania i usłyszałem pierwsze pytanie o imię.
- Hidan.
-*-
Mijałem kolejne, zwykłe, wszystkie takie same, drewniane drzwi. Wiedziałem, że żaden z pokoi za nimi to nie moje przyszłe lokum; one znajdowały się zbyt blisko wyjścia i były zbyt słabo zabezpieczone. Zaraz minąłem też normalne więzienne cele, będąc prowadzonym jeszcze dalej. Tam zaczęły się pokoje oddalone od siebie trochę bardziej, do których drzwi były ryglowane. Uniosłem brew, widząc przy jednych z nich tabliczkę z moim numerem, o którym dowiedziałem się wcześniej od recepcjonistki. 217.
Z daleka widziałem, że stoi tam jakiś mężczyzna, który wyglądał mi na opiekuna. Trzymał w rękach jakiś strój; po krótkim przemyśleniu stwierdziłem, że musiał być przeznaczony dla mnie.
- Hidan? - zapytał, gdy poszedłem do niego.
- Ta - odparłem butnie, za co dostałem ostrzeżenie od jednego z ochroniarzy za mną. Wzruszyłem na to ramionami, nic sobie z tego nie robiąc.
Przyjrzałem się mu bliżej. Zwykłe, brązowe włosy, podkrążone oczy, lekko zgarbiona postura. Wyglądał nieporadnie. Mogłem zauważyć, że był już zmęczony pracą tutaj. Zmarszczyłem brwi. Czy jedynie więźniowie mogli doprowadzić zdrowego mężczyznę, który początkowo musiał mieć mocną psychikę, by zacząć pracować w psychiatryku, do takiego stanu?
- Nazywam się Aron - zaczął, kiwnąwszy lekko głową. - Będę się tobą opiekować i...
Przewróciłem oczami.
- Bu.
Odskoczył przerażony, kiedy - korzystając z jego roztargnienia i nieobecności - nachyliłem się i powiedziałem mu to do ucha. Wybuchnąłem śmiechem, widząc, jak rozgląda się zdezorientowany, by potem spojrzeć na mnie z wyrzutem. Wygiąłem usta, jakby chcąc mu przekazać "Takie życie, stary".
Już słyszałem narzekania ochroniarzy, ale tego, co nastąpiło zaraz się nie spodziewałem. Mocne uderzenie z łokcia w plecy sprawiło, że już drugi raz dzisiaj upadłem na ziemię, z pewnością obijając sobie kolana. Oparłem się rękami o zimną podłogę, kaszląc przy tym tak, że ledwo mogłem złapać oddech. Wyplułem ślinę kilkakrotnie, próbując jakkolwiek do siebie dojść.
- Widzę, że żartowniś się nam trafił.
Zauważyłem, że ktoś klęka przy mnie. Czułem, że to ta osoba wpędziła mnie w tę sytuację, więc splunąłem jej pod nogi, pokazując, że nią gardzę.
Poczułem, jak mężczyzna pociągnął mnie mocno a włosy do tyłu, a potem skierował moją twarz w swoją stronę. Trochę zdziwiło mnie, że nosił maskę na usta. Ale, co najważniejsze i dla mnie bardzo niespotykane, to kiedy tylko go zobaczyłem, moim pierwszym odruchem było "wiać", a myślą "spierdalaj". Facet miał tak groźne spojrzenie, że każdy psychopata od razu skuliłby się w sobie; w połączeniu z jego siłą tworzyło ono mieszankę, od której moja podświadomość niemalże płakała i tylko ciało wykazało się jako takim rozsądkiem, żeby nie uciec.
- Ach... - usłyszałem głos tego tchórza, ale nawet na niego nie zerknąłem; cały czas moje spojrzenie utkwione było w tym mężczyźnie, na którego przed chwilą splunąłem i czym sobie najwyraźniej niesamowicie nagrabiłem.
- Aron, możesz zostawić go mi. Kiedy z nim skończę, będzie całował cię po stopach.
To trochę otrzeźwiło mój umysł; nie miałem bowiem zamiaru dać się nikomu poniżać w ten sposób.
- Chyba żar... - dłoń mężczyzny złapała moją twarz w okolicach skroni i mocno ją ścisnęła. Chciałem krzyknąć, ale - dalej mnie trzymając - popchnął mnie na podłogę, ściskając jeszcze bardziej.
- Widzisz? Do takich trzeba więcej dyscypliny.
- Kakuzu-san, zrobisz mu krzywdę...
- Kurwa... - wycharczałem. - Właśnie popierdoleńcu, zrobisz mi krzywdę! Zabieraj tę jebaną łapę! - syknąłem, łapiąc jego rękę i próbując ją odciągnąć od swojej twarzy.
Poczułem ulgę, kiedy w końcu puścił. Spojrzałem na niego nienawistnie, ale ten wyglądał, jakby w ogóle go to nie obchodziło; wydawał się być do tego przyzwyczajony.
- Kakuzu-san, ale ty przecież masz już kilku podopiecznych - zaczął niepewnie Aron. - Kolejny, szczególnie tak niewychowany, będzie dla pana kłopotem...
- Spokojnie, ostatnio prawie wszyscy poszli do projektu.
- I co...?
- Byli za słabi, zdechli.
Wzdrygnąłem się, słysząc to. Nie wiedziałem, co tu się odkurwia, ale wcale mi się to nie podobało.
Cholera, po podsumowaniu wszystkich za i przeciw stwierdziłem, że chyba wolałem Arona.
- Wstawaj, 217 - złapał mnie za ramię i pociągnął do siebie, próbując mnie tym samym zmusić do wstania.
- Zabieraj łapę!
To było odruchowe; prawdopodobnie przez jego ostatnie zachowanie wobec mnie. Machnąłem ręką i przywaliłem mu w twarz, momentalnie żałując swoich czynów.
Usłyszałem jakby piśnięcie Arona. Dziwiłem się sam sobie, że w ogóle miałem odwagę spojrzeć po tym na Kakuzu; chyba wolałbym nie patrzeć, tak swoją drogą.
Był wściekły. Chwycił mnie dużo mocniej i pociągnął do pionu. Zarejestrowałem tylko jeszcze moment, kiedy zabierał klucze od pokoju od Arona, zanim zostałem wepchnięty do 217. Zarejestrowałem jeszcze fakt, że moje przyszłe ubrania wylądowały na podłodze.
- Nie dostaniesz nic do zjedzenia do jutra wieczorem - warknął.
Spojrzałem na niego jeszcze raz, zanim usłyszałem dźwięk przekręcanego w zamku klucza i ryglowania drzwi.
Zapaliłem światło (które może było jasne, ale przez ten bardzo zakurzony żyrandol nie mogłem tego stwierdzić) i rozejrzałem się po pokoju. Jedno małe łóżko, jakaś szafka i jeden obrazek z morzem. Przewróciłem oczami na ten widok.
Cudownie, kurwa, cudownie...
Spojrzałem niechętnie na moje nowe, cudowne ciuchy i bez dłuższego zastanawiania, przebrałem się w nie. Po gonitwie, jaką odbyłem z ochraniarzami, zanim mnie tu przywieźli, moje dotychczasowe ubrania już niczego sobą nie prezentowały.
-*-
Poczułem, że mi zimno i mokro. Nie rozumiałem jednak, dlaczego. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, co to mogło być; dopiero przy drugiej salwie tego samego zimna zorientowałem się, że ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody.
- Wstawaj, 217.
Nie było raczej zagadką, kto.
- Wypierdalaj... - warknąłem. Łóżko było teraz w tak zjebanym stanie, że nie dało się na nim już wytrzymać; usiadłem na jego rogu, mierzwiąc sobie włosy.
- Zawrzyj pysk, szczeniaku. Będziesz skomlał dopiero wtedy, kiedy ci pozwolę.
Nawet nie spojrzałem w jego stronę; nie chciałem , żeby był pierwszym, co dzisiaj zobaczę. Perspektywa przywitania się z podłogą bardzo mi się podobała.
Cześć, podłogo, jak się czujesz? Dzięki, że o mnie pytasz; ja, krótko mówiąc, chujowo.
Zrobiłem sobie krótkie podsumowanie wszystkiego, tak jakbym przypadkiem się zapomniał, co tu robię: wyszło w życiu jak wyszło i skończyłem w psychiatryku. Tutejsza recepcjonistka wygląda jak ropucha, albo i nawet gorzej, a wszystkie inne kobiety, które BYĆ MOŻE (podkreślam, bo nie wiem, czy w ogóle będę miał szansę zobaczyć tu jakąkolwiek inną kobietę) tu są, raczej mają pięć warstw ubrań i skafander do tego. Nieszczególnie je pożądałem.
Mężczyźni natomiast... Albo są to ochroniarze, których mordy nawet nie zobaczę, albo więźniowie, których kijem nie dotknę. Chociaż ostrzem już bym mógł...
Są też opiekunowie, którzy dzielą się na dwie grupy. W tej pierwszej są same pizdy, ale czujesz się swobodniej, zaś w drugiej...
Zerknąłem na Kakuzu. Dobrze umięśnione ciało, ciemne włosy do ramion, zielone oczy i, hm... Blizny na ciele, które cholernie mi się podobały. Westchnąłem cicho.
Być może ładne ciało, ale cholerny skurwiel z niego.
- Przestań się na mnie kurwa gapić, 217. Jeżeli myślisz, że mam cały dzień i zmarnuję go na czekanie, aż podniesiesz się z łóżka, to bardzo się mylisz.
- Nie jestem twoją księżniczką? - zakpiłem. - Wczoraj odprowadziłeś mnie pod same drzwi, a dzisiaj przyszedłeś do mnie z samego rana, by mnie obudzić...
Szybko zorientowałem się, że "żart" w słownikach innych ludzi (w tym w moim) ma zupełnie inną definicję, niż ten od Kakuzu. U niego "żart" to "powód do wpierdolu" i właśnie w tamtym momencie się o tym przekonałem.
- Jeżeli już się wybawiłaś, to zapraszam za mną, księżniczko - powiedział chłodno po uprzednim sprowadzeniu mnie na kolana silnym uderzeniem w brzuch.
- Damski bokser - wymamrotałem cicho, z trudem oddychając, ale będąc rozbawionym.
Podniosłem się i dałem sobie założyć kajdanki. Poszło mu dość sprawnie; widać, że nie byłem pierwszym, przede mną miał mnóstwo wychowanków. Którzy wyzdychali.
Heh, ładnie mi się to widzi.
- Radzę ci uważać, księżniczko. Księcia tu nie znajdziesz, tu faceci potrafią zadowolić jedynie siebie. O ile rozumiesz, o co mi chodzi - powiedział jakby z politowaniem, otwierając drzwi i idąc w sobie znanym kierunku. A ja, rzecz jasna, za nim.
Przetwarzałem sobie jego słowa w głowie dość długo. Kiedy mnie olśniło, poczułem od razu tak wielkie obrzydzenie, jakiego jeszcze czuć nie miałem okazji. Chyba jednak cieszyłem się z tej izolatki i ryglowanych drzwi.
Szliśmy jakimś balkonem, umiejscowionym wysoko, dokładnie na środku ogromnej hali. Gdy spojrzałem w dół, zobaczyłem przechadzających się tam więźniów. W tych brudnych i zniszczonych ubraniach wyglądali cholernie odpychająco. I kiedy przypomniałem sobie słowa Kakuzu, zachciało mi się rzygać, chociaż nawet nie miałem czym.
Popatrzyłem na siebie. Wydawałem się sobie być seksowny, nawet w tych szmatach; jeżeli miałem stać się tak samo zaniedbany jak reszta, już teraz musiałem zacząć kombinować, jak poprawić swoją przyszłą sytuację.
- Ej - zaczepiłem, obserwując plecy mojego... Ugh, opiekuna.
Odpowiedziała mi cisza. No, pomijając krzyki jakiegoś więźnia. Ciekawe, co mu robili, że tak wrzeszczał. Chyba, że był świrem.
Zaśmiałem się pod nosem. Przecież każdy tu był. Nawet personel, bo kto normalny podejmuje się opieki nad psychopatami?
- EJ - powtórzyłem, tym razem wyraźniej. W końcu na pewno mnie nie zignorował, a po prostu nie dosłyszał, heh. Na pewno.
- Czego? - bardziej powiedział, niż zapytał, będąc kompletnie niezainteresowanym.
- Ty też jesteś facetem - odkryłem tę jakże niesamowitą tajemnicę, nawiązując do naszej poprzedniej rozmowy.
Uśmiechu, który wykwitł pod jego maską, zauważyć nie mogłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz